środa, 29 sierpnia 2018

[PRZEDPREMIEROWO] Jak byś się czuł, gdybyś wiedział, że ciągle jesteś obserwowany? | Obserwuję cię

Na pewno zdarzyło wam się kiedyś mieć wrażenie, że ktoś się na was patrzy. Obserwuje was. Nawet jeśli nie widzieliście tej osoby, czuliście na sobie czyjś wzrok. Teraz wyobraźcie sobie, że to uczucie towarzyszy wam właściwie codziennie. Na milion procent czulibyście się nieswojo. Właśnie takie uczucia towarzyszą głównej bohaterce książki Obserwuję cię. Zapraszam was dzisiaj na recenzję najnowszego thrillera od wydawnictwa SQN!


Ella jedzie pociągiem i jest przypadkowym świadkiem pewnych wydarzeń. Otóż do dwóch młodych dziewczyn w pewnym momencie podchodzi dwóch mężczyzn, którzy jak się okazuje niedawno wyszli z więzienia. Ella ma syna w podobnym wieku co nastolatki, więc coraz bardziej przysłuchuje się rozmowie gotowa odpowiednio interweniować w razie gdyby działo się coś złego. Jednak kobieta ostatecznie nie robi nic i pewnie zapomniałaby o całym zajściu gdyby nie fakt, że jedna z dziewczyn - Anna - zaginęła. Rok po tej podróży, Anna ciągle pozostaje nieodnaleziona, a Ella zaczyna dostawać niepokojące wiadomości, żałuje że w żaden sposób nie zareagowała wtedy, w pociągu i czuje, że jest obserwowana.... Co się stało z nastolatką? Kto jest odpowiedzialny za śledzenie Elli? Co mają do ukrycia bohaterowie powieści?

Obserwuję cię to niezwykle wciągająca historia. Przeczytałam ją w jeden dzień, a zakończenie było dla mnie zupełnie nieoczekiwane i zaskakujące. Nie spodziewałam się, że akurat ta osoba okaże się sprawcą całego zamieszania - Teresa Driscoll totalnie mnie zaskoczyła i o ile wcześniej w trakcie czytania cała historia była jak rozsypane puzzle, które ciężko było razem poskładać, każdy coś ukrywał, o tyle na końcu, autorka wszystko ładnie ze sobą poukładała i stworzyła logiczny i spójny finał, który jak już wcześniej wspomniałam, okazał się zupełnie nieoczekiwany.


Postaci jest dosyć sporo - można mieć mały mętlik w głowie - kto jest kim? - ale im więcej stron było za mną, tym bardziej się wciągałam i ten natłok postaci przestał mi przeszkadzać. Nie byli oni jakoś wybitnie dobrze wykreowani, nie posiadali jakiś specjalnych cech, które wyróżniałyby ich na tle innych bohaterów z tego typu książek i podejrzewam, że za jakiś czas niewiele będę mogła powiedzieć na ich temat, jednak uważam że w tego typu książkach najważniejsza jest akcja, budowanie napięcia i zaskakiwanie czytelnika, co udało się pani Driscoll.

Autorka posiada dość specyficzny styl pisania. Pisze w prościutki sposób, dzięki czemu z łatwością trafia do czytelnika. Potrafi budować napięcie, sprawia że jej książkę chce się czytać dalej, aż do końca. Frustrowało mnie trochę to, że kiedy w danym rozdziale akcja coraz bardziej się rozwijała, zaczynało być naprawdę ciekawie, to nagle rozdział się kończył w najbardziej intrygującym momencie i kolejny pokazywany był z perspektywy innego bohatera... Autorka trochę bawiła się w ten sposób z czytelnikiem budując napięcie i urywając akcję w połowie, po to aby za kilka rozdziałów wrócić do tego urwanego wcześniej wątku.


Nie czytałam jakiejś dużej ilości thrillerów, jednak Obserwuję cię bardzo mi się podobało i totalnie mnie zaskoczyło. Autorka bardzo dobrze budowała napięcie, historia była ciekawa i chciałam jak najszybciej dowiedzieć się co się stało z zaginioną Anną, kto obserwuje Ellę, jakie sekrety skrywają pozostali bohaterowie powieści... Świetnie się bawiłam podczas czytania i mimo, iż nie jest to jakaś porywająca lektura, którą koniecznie musicie poznać, to na pewno jest warta uwagi. Polecam wam ją głównie ze względu na nieoczekiwane zakończenie, które z pewnością was zaskoczy. :)

Za egzemplarz dziękuję wydawnictwu SQN! :)





Udostępnij

piątek, 24 sierpnia 2018

Piątek z piątką, czyli 5 ekranizacji, które okazały się lepsze niż książki


Z reguły trzymam się zasady - najpierw książka, potem film. Czasami jednak zdarza mi się zrobić na odwrót, czyli najpierw zobaczyć ekranizację, a potem przeczytać jej papierowy pierwowzór. No i cóż - z tymi ekranizacjami bywa różnie - czasem film właściwie całkowicie różni się od książki, czasem jest do niej bardzo podobny, a zdarza się, że bywa nawet lepszy. Dzisiaj porozmawiamy sobie właśnie o tej trzeciej opcji - kiedy to ekranizacja jest lepsza od książki. Zapraszam na kolejną odsłonę piątku z piątką. :)

W blasku nocy



W tym przypadku zarówno książka jak i film bardzo mi się podobały, jednak o wiele więcej emocji towarzyszyło mi podczas oglądania. Bardzo często w sumie film wyzwala we mnie dużo więcej niż książka. W tym przypadku nawet nie wiedziałam kiedy dobrnęłam do końca filmu - oglądało mi się bardzo szybko i przyjemnie - nie czułam w ogóle upływu czasu. No i na końcówce mocno się wzruszyłam, czego zabrakło mi podczas czytania powieści. Poza tym książka W blasku nocy według mnie została bardzo dobrze zekranizowana, bo większość wątków i scen jakie pojawiały się w filmie, miały miejsce również w książce. Jednak za te emocje jakie wyzwolił we mnie film, to właśnie on wygrywa w starciu ze swoim książkowym pierwowzorem.

13 powodów



Zarówno książka jak i serial podobały mi się, aczkolwiek uważam, że w serialu o niebo lepiej zostały ukazane powody, dla których Hannah zdecydowała się popełnić samobójstwo. Akcja trwa dłużej niż w książce, dzięki czemu więcej się dzieje i jest po prostu ciekawiej. Serial wywołał we mnie sporo emocji, uważam że został bardzo dobrze wyreżyserowany, podobały mi się te wstawki z przeszłości. Sama postać Hannah dużo bardziej do mnie przemawiała w serialu niż w książce. Tytułowe powody zostały bardziej dokładnie przedstawione na ekranie, no i psychika Hannah - w serialu możemy dużo lepiej ją zrozumieć niż podczas czytania książki, w której szczerze powiedziawszy niektóre wątki rozwijały się za szybko, a kilka z powodów były potraktowane tak trochę po macoszemu. Według mnie serial jest zdecydowanie lepszy.

Dawca



W przypadku książki przeszkadzał mi trochę młody wiek bohaterów, czasami ich niektóre zachowania wydawały mi się trochę nieadekwatne do ich wieku. W filmie postacie są starsze przez co ich zachowania wydają się bardziej naturalne. Sam pomysł na to aby przedstawić świat w szarych barwach zasługuje na plus. I podobnie jak wyżej - ekranizacja wywołała u mnie więcej emocji, niż film, działo się więcej ciekawych rzeczy i oglądanie nie było czymś nudnym. Jeśli przeczytaliście już książkę, to polecam wam zapoznanie się z filmem - według mnie jest fajniejszy.

Trzy metry nad niebem



Nie mogłam znaleźć normalnego zwiastuna, więc łapcie filmik z głównymi bohaterami xD

Czytałam tę książek już naprawdę dawno temu. Było to chyba w gimnazjum. Najpierw jednak obejrzałam film, bo wszyscy się nim zachwycali. Był to jeden z najbardziej wzruszających filmów jaki widziałam. Zrobił na mnie spore wrażenie i dołączyłam do grona tych wszystkich osób, którym tak bardzo przypadł do gustu. Potem naszła mnie ochota na książkę i nie wiem czy to dlatego, że najpierw obejrzałam ekranizację, ale od samego początku przeszkadzało mi... inne imię głównego bohatera. :D Pamiętam, że wyjątkowo dłużyło mi się czytanie i nijak nie mogłam się wciągnąć. Ekranizacja okazała się zdecydowanie lepsza.

Marley i ja



Tutaj kocham zarówno film, jak i książkę, ale jeżeli mam wybrać pomiędzy nimi to stawiam na film. Dlaczego? Otóż na filmie ryczałam jak bóbr, pierwszy raz tak bardzo płakałam podczas oglądania - wcześniej takie coś mi się nie zdarzało. Książka nie wywołała u mnie tylu emocji co ekranizacja, poza tym została bardzo dobrze odwzorowana - z tego co pamiętam niewiele było wątków w filmie, które różniły się od tych w książce. Muszę sobie odświeżyć historię Marleya, ale wolę obejrzeć ją na ekranie, niż przeczytać. :)

Tak prezentuje się moja lista, ale teraz dajcie znać jak to u was jest z tymi ekranizacjami - czy w ogóle lubicie je oglądać? Co najpierw książka, czy film?  Trafiliście kiedyś na ekranizację, która waszym zdaniem była lepsza od papierowego pierwowzoru? Bardzo chętnie poczytam wasze komentarze na ten temat, a teraz... miłego piątku! :)

wszystkie filmiki pochodzą z youtube
Udostępnij

czwartek, 16 sierpnia 2018

[PRZEDPREMIEROWO] Moja Jane Eyre - rewelacyjna historia, obok której nie możesz przejść obojętnie!

Moja Lady Jane była jedną z najlepszych książek jakie przeczytałam w ubiegłym roku (a tutaj znajdziecie jej recenzję :D), dlatego kiedy dowiedziałam się, że w sierpniu swoją premierę będzie miała kolejna powieść tych autorek, to wiedziałam, że po prostu muszę ją przeczytać i to jak najszybciej! I cóż muszę wam powiedzieć, że Moja Jane Eyre to kolejna rewelacyjna i zabawna historia i absolutnie nie możecie obok niej przejść obojętnie. :)


!PREMIERA 22 SIERPNIA!

Jane Eyre - sierota, bez grosza przy duszy zostaje guwernantką. Wyobraźcie sobie, że dziewczyna zakochuje się już od pierwszego wejrzenia w swoim szefie - panu Rochesterze. Mało tego - wychodzi za niego za mąż! Podczas gdy Jane przeżywa swoją pierwszą miłość, jej przyjaciółka Charlotte Bronte zaprzyjaźnia się z pewnym agentem, który pracuje dla tajemniczego Towarzystwa, które zajmuje się... łapaniem duchów. Zdrada, pożar, przyjaźń, miłość, tajemnice i DUCHY.... Zapraszam was na recenzję tej wyjątkowo zakręconej historii! :D

Pewnie część z was kojarzy powieść Dziwne losy Jane Eyre, autorstwa Charlotte Bronte. Autorki Mojej Jane Eyre postanowiły opowiedzieć nam PRAWDZIWĄ wersję wydarzeń, które przyczyniły się do powstania powieści pani Bronte. Tak jak w Mojej Lady Jane pokazały swoją wersję skrawka historii Anglii, tak tutaj opowiadają nam w jaki sposób została napisana jedna z najbardziej znanych angielskich powieści. Robią to w mistrzowski sposób - musicie wiedzieć, że te trzy panie mają wyjątkową zdolność do rozśmieszania czytelników, już od pierwszych stron, a narracja w ich książkach jest niesamowicie lekka - przypomina trochę taką jaka pojawia się w bajkach dla dzieci - jest łatwa i przyjemna w odbiorze.


Historia jaką przedstawiają nam autorki na kartach ich powieści jest mocno, ale to mocno pokręcona. Te panie to niezłe wariatki (oczywiście w pozytywnym tego słowa znaczeniu :D), przekazują niezwykle pozytywną energię w swojej książce i wprowadzają mnóstwo zabawnych dialogów - nie sposób się nie uśmiać przy czytaniu tej powieści! Niesamowicie płynnie przechodzą z jednego wątku do drugiego, ciągle coś się dzieje, nie ma mowy o nudzie, a jeśli już jest jakieś spowolnienie wydarzeń, to tylko po to, aby po kilku stronach znów ruszyć z kopyta z kolejną dawką akcji.

Bohaterowie są niesamowicie wykreowani. Każdy przedstawiony jest niezwykle realistycznie, każdy ma nieco inne charaktery. Jane jest młodą malarką, która posiada pewną niezwykłą, sekretną umiejętność. Charlotte to początkująca pisarka, która nie rozstaje się ze swoim notesem. Ma mnóstwo pomysłów i dużo pozytywnej energii. Pan Blackwood z początku jest dość skryty, ale potem poznajemy go coraz bliżej i odkrywamy jego cechy charakteru. Jest dżentelmenem, do tego niezwykle szarmanckim. A Branwell wiecznie ma pecha i jest troszkę ciamajdowaty, ale przy tym niezwykle uroczy. :)


Trzy autorki - Cynthia Hand, Brodi Ashton oraz Jodi Meadows stworzyły swoją własną wersję historii angielskiej pisarki Charlotty Bronte (wróć - ich wersja wydarzeń jest tą PRAWDZIWĄ :D). Od początku aż do końca zaskakują, rozśmieszają (humor to jeden z największych atutów tej książki), niezwykle trudno przestać czytać ich powieść. Moja Jane Eyre to rewelacyjna, wciągająca, zakręcona i przezabawna historia, którą koniecznie musicie poznać. Styl pisania autorek to coś fantastycznego, narracja w tej książce jest mistrzowska, a bohaterowie genialnie wykreowani. Musicie, po prostu musicie to przeczytać! :D

Za egzemplarz dziękuję wydawnictwu SQN :)


Udostępnij

sobota, 11 sierpnia 2018

Książka, w której nienormalne staje się normalne...

Nie planowałam czytać tej książki. Nawet o niej nie słyszałam. Po prostu pewnego dnia kiedy odwiedziłam bibliotekę stała sobie dumnie na regale i przyciągnęła mój wzrok, więc stwierdziłam "czemu nie?" i wypożyczyłam sobie Śpiew kukułki. Ilość absurdów w tej pozycji przewyższa chyba nawet Narzeczoną księcia. To wyjątkowo dziwna historia...


Dziesięcioletnia Triss budzi się i czuje, że coś jest nie w porządku. Jak się później okazuje dziewczynka wpadła do jeziora, wcześniej często chorowała i spowodowało to pogorszenie jej stanu zdrowia. Na początku niewiele pamięta, ale z czasem wspomnienia wracają. Wszystko byłoby w porządku gdyby nie fakt, że każdego poranka budzi się z liśćmi we włosach i gałązkami w łóżku, przeraża swoją siostrę i czuje ogromny głód. A jeszcze dziwniejsze jest to, że po pewnym czasie zamiast łez, z oczu lecą jej pajęczyny.... Dziewczynka postanawia odkryć co się z nią dzieje. Trafia na trop człowieka, którego nazywają Architektem, i który może mieć związek ze śmiercią brata Triss....

Książka zapowiadała się obiecująco. Początek mnie wciągnął i czułam, że może to być naprawdę dobra, oryginalna historia. Niestety im więcej stron było za mną, tym bardziej malało moje dobre zdanie o tej pozycji. Coraz więcej absurdów, coraz głupsze wątki i w pewnym momencie stwierdziłam, że mój mózg nie przyjmie ani odrobiny więcej tych bzdur - myślałam, że zakończę swoją przygodę z tą książką gdzieś w połowie, ale nie mogłam zasnąć w nocy, a tylko to miałam pod ręką, więc stwierdziłam że może szybciej zasnę czytając Śpiew kukułki i tak rozdział po rozdziale, strona po stronie skończyłam tę książkę.


Ale! Nie myślcie sobie, że skrupulatnie czytałam każde słowo - co to to nie. Niektórych rozdziałów nie czytałam praktycznie w ogóle - przebiegłam wzrokiem po pierwszych kilku zdaniach, po czym przewracałam kartki zatrzymując się przy dialogach, albo pod koniec rozdziałów. Wydaje mi się, że jakby to wszystko zliczyć to wszystkich nieprzeczytanych przeze mnie stron uzbierało by się dość sporo. I tak jestem z siebie dumna, że poświęciłam tyle czasu na tę książkę, i że w ogóle ją jako tako skończyłam. Uważam to za niezły wyczyn. :D

Nie jeden raz na milion procent śniło wam się pewnie coś wyjątkowo głupiego i nierealnego. Mam wrażenie, że Śpiew kukułki to taki trochę sennik autorki, która opisała w nim wszystkie swoje najbardziej odjechane i pokręcone sny i dodała do tego jakąś fabułę, żeby wszystko w miarę trzymało się kupy. Gadające ptaki, dziwaczni ludzie, zatrzymywanie się między życiem, a śmiercią, jedzenie naprawdę dziwnych rzeczy, dziewczyna płacząca łzami.... To - uwierzcie mi - jest tylko mały ułamek wszystkich absurdów tej powieści, ale nie chcę wam ich zbyt dużo zdradzać, bo unikam spoilerów kiedy piszę o książkach. Czytałam to wszystko i tylko przewracałam oczami. Autorka potrafiła zaskakiwać. Zaskakiwała mnie kolejnymi głupimi wątkami i kiedy myślałam, że więcej bzdur już nie ma prawa znaleźć się w tej książce, to pani Hardinge wyskakiwała z kolejnymi.


Jeśli lubicie tego typu powieści - takie, w których nienormalne staje się normalne, a normalne nienormalne to śmiało możecie się zabierać za Śpiew kukułki. Jeśli nie przeszkadza wam olbrzymia ilość absurdów to śmiało możecie czytać. Nie da się nie przyznać, że ta powieść jest oryginalna i na swój sposób zapada w pamięć, ale niestety wymęczyłam się przy niej jak przy żadnej innej. Po prostu za dużo było tego wszystkiego - nie wiem może autorka myślała, że wrzuci czytelnika w wir wydarzeń, że im więcej nonsensów tym lepiej i ciekawiej - dla mnie było tego po prostu za dużo. Początek zapowiadał się naprawdę fajnie, a wyszło coś dziwnego, głupawego i nudnego. Miało być przyjemnie i fajnie - nie było. A może ja po prostu nie rozumiem tej książki, może ma ona jakiś przekaz, ale go nie dostrzegłam?

Czytaliście? Co sądzicie?
Udostępnij

poniedziałek, 6 sierpnia 2018

Bez szans - piękna historia z przewidywalnym zakończeniem

O książkach Mii Sheridan słyszałam sporo dobrych opinii. Dawno temu czytałam Calder oraz Eden jej autorstwa i pomimo tego, że niewiele pamiętam z tych książek, to wiem że mi się podobały. Postanowiłam przeczytać kolejną powieść tej autorki i fakt, że Bez szans było dostępne w bibliotece zadecydował o tym, że to właśnie za tę pozycję się zabrałam.


Kyland oraz Ten żyją w biednym, górskim miasteczku, gdzie każdy grosz jest na wagę złota. Pewnego dnia dochodzi do rozmowy między nimi, w nietypowych okolicznościach. Dzień kiedy zamienili ze sobą te kilka słów okaże się przełomowy, od tego jednego momentu ich życie zmieni się o 180 stopni. Tenleigh wraz z siostrą zajmują się swoją chorą mamą. Kyland stracił w wypadku w kopalni właściwie całą rodzinę - z dnia na dzień mierzy się z samotnością i marzy o tym aby wreszcie wyrwać się z miasta. Walczy o stypendium, o które stara się również Ten. Tylko jedno z nich może je zyskać, a tym samym zapewnić sobie bilet do lepszego życia. Kto zdobędzie stypendium? Czy związek Kylanda oraz Ten przetrwa próbę czasu? Czy mają szansę na lepsze życie?

Przeczytałam opis tej książki i właściwie zaraz po tym czułam, że mi się spodoba. Lubię tego typu historie, lubię czytać o ludziach, którzy muszą żyć w cholernie trudnych warunkach i codziennie zmagać się z nowymi problemami, ale mimo wszystko potrafią w miarę normalnie funkcjonować i odnajdują szczęście w najmniejszych drobiazgach. Wciągnęłam się właściwie od samego początku i pochłonęłam tę powieść w jeden dzień - nie mogłam się od niej oderwać!


Autorka ma niezwykły styl - pisze o naprawdę trudnych tematach w sposób lekki, ale zarazem nie umniejsza powagi sytuacji. Przez jej powieść się po prostu płynie, czytelnik nie może się oderwać, a utrudniają to dodatkowo bohaterowie, którzy zostali bardzo dobrze wykreowani. Tenleigh (przyznajcie sami, że to imię jest dziwne :D) oraz Kyland zmagają się z różnymi problemami. Poznajemy historie każdego z nich, z kartki na kartkę dowiadujemy się czegoś nowego, coraz lepiej poznajemy ich charaktery. Mia Sheridan sprawi, że zżyjecie się z bohaterami jej powieści i wspólnie z nimi będziecie stawiać czoła kolejnym wyzwaniom jakie przygotował dla nich los. Istotne jest również to, że zarówno Ten, jak i Keyland dają się lubić i nie irytują, pomimo swoich wad.

W tytule tego posta napisałam o przewidywalnym zakończeniu. Pomimo tego, że Bez szans okazało się wciągającą powieścią, końcowe rozdziały dosyć łatwo przewidziałam. Czułam, że ta książka zakończy się tak, a nie inaczej i nie było to dla mnie zaskoczeniem, że w taki sposób potoczyły się losy bohaterów. Ta końcówka to chyba jedyny minus powieści. W sumie z jednej strony chciałam żeby autorka właśnie tak to wszystko podsumowała, ale z drugiej liczyłam na jakiś zwrot akcji, coś nieprzewidywalnego. Mimo to, i tak uważam, że Bez szans jest naprawdę dobrym romansem i już nie mogę się doczekać innych pozycji od tej autorki, bo teraz mam pewność, że na pewno nie poprzestanę na tej książce i będę chciała poznać inne historie, które wyszły spod pióra Sheridan.


Bez szans to historia o biedzie, olbrzymim uczuciu, miłości, poświęceniu dla drugiej osoby. To powieść o końcach i początkach, o rodzinie, trudnej sytuacji, samotności i bólu z nią związanym, o trudnych wyborach, które decydują o całym życiu. To piękna historia młodych ludzi, którzy pragną zmienić swoją przyszłość. Zdecydowanie nie można przejść obok niej obojętnie, jestem pewna że niejednej osobie się spodoba, że niejedną osobę wzruszy. Jedynym minusem tej książki jest przewidywalne zakończenie, ale w sumie to dobrze, że akurat tak, a nie inaczej to wszystko się skończyło. Na pewno przeczytam inne powieści tej autorki, a Bez szans pozostanie długo w mojej pamięci. Polecam!
Udostępnij

czwartek, 2 sierpnia 2018

Wszystko to, co wyjątkowe - czyli książka, o której szybko zapomnę

Matthew Quick podbił moje serce książką Prawie jak gwiazda rocka, która jest jedną z moich ulubionych młodzieżówek i mieści się w czołówce najlepszych i najważniejszych dla mnie książek. Kiedyś postanowiłam, że przeczytam wszystkie jego powieści, jakie ukażą się w Polsce. To, oraz fakt, że Wszystko to, co wyjątkowe było w promocji, zadecydowało o tym, że sięgnęłam po historię Nanette. Powiem, wam, że przeczytałam ją kilka dni temu i w sumie niewiele już z niej pamiętam.


Nanette jest dziewczyną idealną. Wzorowa uczennica, gwiazda na boisku, kochana przez rodziców. Wydawać by się mogło, że ma wszystko, jednak pewnego dnia jej światopogląd ulega zmianie. Dzieje się tak za sprawą Kosiarza balonówki - niewydawanej już, kultowej powieści, którą dostała od swojego nauczyciela. Po przeczytaniu tej historii, Nanette pragnie - tak samo jak główny bohater ukochanej książki - stać się buntowniczką. Poznaje innych miłośników tej historii i z dnia na dzień staje się zupełnie inną osobą. Buntuje się przeciwko światu. Jednak czasami za bunt trzeba zapłacić wysoka cenę.

Wszystko to, co wyjątkowe to cienka powieść, bo składa się z niewielu powyżej 250 stron. Stała na mojej półce już naprawdę długi okres czasu, aż wreszcie stwierdziłam, że pasuje się za nią zabrać. Liczyłam na to, że szybko ją przeczytam, tym bardziej że jak już wyżej wspomniałam, nie było to moje pierwsze spotkanie z Quick'iem i lubię tego autora. Podczas czytania tej książki spotkała mnie trochę niecodzienna sytuacja. Styl autora jest niezwykle lekki i przyjemny, miałam wrażenie, że dość szybko idzie mi czytanie, a okazywało się, że niewiele kartek za mną, chociaż miałam wrażenie, że przeczytałam ich o wiele więcej niż było w rzeczywistości. Nijak nie mogłam dokończyć tej książki i czytałam ją długi okres czasu jak na taką cienką pozycję.


Początek zapowiadał się bardzo obiecująco. Z czasem jednak zaczęły się pojawiać nowe wątki, które niekoniecznie mi się podobały. W bardzo młodym wieku w szkole, do której chodzi główna bohaterka, jej koleżanki zaczęły dość "niegrzecznie" spędzać czas z chłopakami sporo od siebie starszymi. Było to w sumie na porządku dziennym, a dziewczyny chwaliły się z kim poszły do łóżka i opowiadały swoje wrażenia z kolejnych nocnych zabaw. Było to dość niesmaczne, z racji ich młodego wieku. Poza tym kompletnie nie rozumiałam, w jakim celu Nanette robiła niektóre rzeczy. Wiele z nich wydawało mi się bez sensu - dziewczyna na siłę chciała być buntowniczką, tylko wydaje mi się, że sama do końca nie wiedziała przeciwko czemu tak właściwie się buntuje. Chciała się zmienić, tylko nie wiem po co i sądzę, że ona też sama tego nie wiedziała - tak jej się umyślało i koniec.

Nie wiem co jeszcze mogę powiedzieć o tej historii, ale jestem pewna, że na spokojnie mogłabym ją sobie darować i przeczytać coś dużo bardziej ambitnego. Główna bohaterka była irytująca, sama nie wiedziała czego chciała, robiła naprawdę głupie i niedorzeczne rzeczy, ciężko czytało się rozdziały z jej perspektywy. Mimo, że autor ma bardzo lekki styl to ciężko było mi przebrnąć przez tę książkę. Teraz tak w myślach szukam jakiegoś drugiego dna tej historii, ale nic takiego nie znajduję. Nie mam pojęcia co miała nam przekazać ta historia - bunt czasem sporo kosztuje? Okej to byłoby całkiem dobre przesłanie, gdyby tylko zostało sensownie opisane. Tutaj prócz Nanette, buntownikiem jest również jej przyjaciel Alex, ale on działał nieco bardziej sensownie - choć też często bez logiki - jednak wierzył, że to co robi jest słuszne. Nie zmienia to jednak faktu, że zachowania bohaterów były cholernie irytujące i głupie.


Wszystko to, co wyjątkowe to nieudana historia, o której bardzo szybko zapomnę. Zachowania bohaterów były lekkomyślne, nieprzemyślane, chcieli na siłę się buntować i wszędzie szukali ku temu okazji. Nanette była irytującą dziewczyną, która raz robiła jedno, by potem zrobić coś zupełnie przeciwnego. Niestety zawiodłam się na Matthew Quicku, bo choć jego styl w dalszym ciągu był lekki i przyjemny, to historia, którą stworzył w tej książce była - powiem prosto z mostu - głupia. Pozbawiona sensu. Nie mam pojęcia co autor chciał nam przekazać w tej książce, ja nie wyniosłam z niej właściwie nic i cieszę się, że mam ją już za sobą. Zapowiadało się całkiem fajnie, a wyszło kiepsko. A może po prostu wyrosłam z młodzieżówek?
Udostępnij
Designed by Blokotek. All rights reserved.