środa, 21 listopada 2018

Idealna książka na listopadowe wieczory... :)

Dzisiaj opowiem wam troszkę o książce, która idealnie się nadaje na listopadowe wieczory z kubkiem herbaty w ręku. Być może kiedyś to zabawna i pełna ciepła historia o pewnej zwariowanej dziewczynie...


Franny Banks przyjechała do Nowego Jorku spełniać marzenia. Dziewczyna chce zostać aktorką i występować na Broadwayu, jednak nie udaje jej się zdobyć jakiejś ważniejszej roli. Mimo braków sukcesów, Franny nie poddaje się i ciągle próbuje robić wszystko co w jej mocy, aby spełnić marzenia. Zmaga się przy tym ze swoimi.... wyjątkowo niesfornymi włosami. Czy dziewczyna zrobi karierę w nowym roku? Jaka jest jej historia?

Jeśli szukacie książki, która poprawi wam humor, wywoła uśmiech na waszych twarzach to właśnie taką znaleźliście. Być może kiedyś to powieść z niesamowitą główną bohaterką, pełną pozytywnej energii, która udziela się czytelnikom. Tej dziewczyny nie da się nie lubić. Przypominała mi trochę Amber Appleton z Prawie jak gwiazda rocka - jeśli jesteście fanami tej powieści Quicka, to Być może kiedyś jest waszą pozycją obowiązkową.


Książka właściwie od pierwszych stron mnie wciągnęła i nie chciałam przerywać czytania. Historia Franny jest pełna ciepła - wiecie coś w sam raz na brzydkie, listopadowe wieczory - idealna aby usiąść z herbatką w ręku i kocykiem na kolanach. Przez większą część tej pozycji miałam uśmiech na twarzy, z całych sił kibicowałam Franny i razem z nią przeżywałam różne przygody jakie napotykała na swej drodze.

Lauren Graham ma bardzo przyjemny styl pisania. Jej powieść przeczytacie bardzo szybko. Co jakiś czas, w książce znajdują się kartki z kalendarza z zapiskami głównej bohaterki. Bardzo lubię gdy w książkach są tego typu rzeczy - takie graficzne wtrącenia. Jeszcze bardziej umila mi to czytanie, nadaje historii specyficzny i oryginalny klimat i dostarcza mi sporo frajdy. Poza tym dużo łatwiej jest mi wtedy wczuć się w daną historię i wyobrazić ją sobie.


Być może kiedyś to książka wprost stworzona do tego aby czytać ją właśnie w tym okresie - kiedy na zewnątrz szaro, buro i ponuro. To idealna rozrywka na listopadowe wieczory - historia pełna ciepła, humoru, z genialną i bardzo pozytywną główną bohaterką i ciekawą fabułą. Autorka ma bardzo przyjemny styl pisania przez co przeczytacie jej powieść nawet w jeden wieczór. Czekam na więcej tego typu historii i bardzo się cieszę, że miałam okazję poczytać o zwariowanej Franny i jej losach w Nowym Jorku. :)

Za egzemplarz dziękuję wydawnictwu Zysk i S-ka :)


Udostępnij

środa, 14 listopada 2018

Książka roku! Sierota, bestia, szpieg - Matt Killeen

Czasami mam tak, że po opisie danej książki zapala mi się w głowie lampka - to będzie naprawdę dobre! Tak było też w przypadku pozycji, o której dziś wam troszkę opowiem (a raczej pozachwycam się genialnością tej historii). Intuicja podpowiadała mi, że to będzie coś interesującego - no i rzeczywiście tak było. :)


Jest rok 1939 - rozpoczyna się wojna. Sara jest Żydówką i wraz ze swoją mamą próbują uciec. Niestety ucieczka się nie udaje, dziewczyna zostaje sama i od tej pory zdana jest tylko na siebie. Przez przypadek spotyka brytyjskiego szpiega, który składa jej pewną propozycję. Od tej pory życie piętnastoletniej bohaterki zmienia się o 180 stopni. Sara wstępuje do elitarnej szkoły dla córek nazistów, gdzie jeden niewłaściwy ruch może doprowadzić do ujawnienia jej prawdziwej tożsamości oraz do jej śmierci. Na czym polega zadanie dziewczyny? Czy misja się powiedzie? Jak będzie wyglądać relacja Sary i brytyjskiego szpiega?

Rzadko kiedy sięgam po książki, których akcja rozgrywa się w czasach drugiej wojny światowej. Po lekturze Sieroty, bestii, szpiega wiem, że zdecydowanie częściej będę czytała tego typu powieści. Przeczytałam tę historię jakiś czas temu, ale wciąż mam ją w głowie, odtwarzam sceny z tej książki i wracam do niektórych fragmentów. Kiedy kończyłam czytać zrobiło mi się smutno, że to już koniec tej wspaniałej historii. Chciałam więcej, ta powieść wciągnęła mnie do swojego świata jak żadna inna.


W książce Matta Killeena ciągle coś się dzieje - nie ma mowy o nudzie - od początku do końca autor utrzymuje napięcie, wprowadza nowe zwroty akcji, a fabuła jest niezwykle ciekawa i wciągająca. Bohaterowie są bardzo dobrze wykreowani - mają ciekawe cechy, każda postać jest dokładnie przemyślana i każda ma swoją rolę do odegrania w powieści. Sara to niezwykle sprytna i mądra dziewczynka. Jest bardzo odważna, ciekawa świata, przebiegła. Od razu ją polubiłam, według mnie to jedna z najsilniejszych bohaterek w literaturze. Brytyjski szpieg - kapitan Floyd to człowiek doświadczony przez życie, który wiele widział, przeżył naprawdę ciężkie chwile, obiera sobie misję, którą stara się za wszelką cenę wykonać. Relacja między tą dwójką, przyjaźń jaka się między nimi utworzyła była po prostu piękna - piętnastoletnia Żydówka i dorosły szpieg znaleźli wspólny język i tworzą duet, z którym lepiej nie zadzierać i który poradzi sobie z trudnościami jakie napotyka na swojej drodze.

Sierota, bestia, szpieg to powieść, która ukazuje jak traktowano Żydów w czasie wojny. Autor pokazuje okrucieństwo, brutalność na kartach swej książki. Pokazał również jak wyglądała elitarna szkoła dla nazistek, jakie były relacje między uczennicami i jak wyglądały lekcje. Styl jego pisania był bardzo przyjemny w odbiorze, jego książkę czyta się szybko, z wielkim zainteresowaniem, bo potrafi wciągnąć czytelnika do tego stopnia, że traci poczucie czasu i zatraca się w lekturze, nie chcąc przerwać czytania. To co wydarzyło się na końcu to po prostu istny armagedon - fabuła pędziła na łeb na szyję, końcówka tej powieści to po prostu mistrzostwo i jeden wielki zwrot akcji, którego się nie spodziewałam.


Sierota, bestia, szpieg według mnie należy do najlepszych książek 2018 roku. To jedna z najpiękniejszych, najbardziej wciągających, najciekawszych powieści jakie miałam okazję czytać. Jestem pewna, że jeszcze nie raz, nie dwa będę do niej wracać aby znów przeżywać te emocje. Nie da się nudzić przy takiej historii, po prostu trzeba ją przeczytać, to jedna z tych książek, obok których po prostu nie można przejść obojętnie. Rewelacyjnie napisana, wciągająca, pełna zwrotów akcji, z niezwykle ciekawą fabuła i genialnie wykreowanymi bohaterami. Musicie to przeczytać!

Za egzemplarz dziękuję wydawnictwu Media Rodzina! :)



Udostępnij

środa, 7 listopada 2018

Wreszcie trafiłam na dobrą książkę! | Serce z cierni

Jak mogliście zauważyć, ostatnio na moim blogu pojawiały się raczej negatywne recenzje książek - w ostatnim czasie w ogóle nie miałam szczęścia do czytanych powieści i większość była po prostu kiepska - chyba jakaś październikowa, książkowa klątwa mnie dopadła. Na szczęście wreszcie trafiłam na naprawdę dobrą historię, a mianowicie - Serce z cierni.


Odkąd wiedźma zabiła matkę Mii, dziewczyna pragnie zemsty. Szkoli się aby polować na wiedźmy, które wszyscy nazywają Gwyrach. Potrafią one zabijać poprzez zwyczajny dotyk. Każda kobieta może być czarownicą. Mia w przyszłości chce polować na Gwyrach i odnaleźć tą, która zabiła jej matkę. Nieoczekiwanie ojciec postanawia wydać ją za mąż za księcia Quinna i tak oto nastolatka trafia wraz z siostrą do pałacu, gdzie ma spędzić resztę życia. Jak potoczą się losy bohaterki?

Od samego początku zaintrygował mnie opis tej książki. Zapowiadało się bardzo ciekawie, trochę magicznie, a potrzebowałam historii w takich klimatach. Pierwsze rozdziały są dość spokojne, ale absolutnie nie nużące - po prostu autorka stopniowo nas wprowadza w wykreowany przez nią świat, po to aby strona za stroną rozpędzać akcję i budować napięcie. Ma przy tym bardzo lekki i przyjemny styl, przez co jej powieść czyta się bardzo szybko.


Mia to zdecydowana, waleczna dziewczyna, która właściwie od razu zyskała moją sympatię. Dziewczyna wie czego chce, jest zdeterminowana i po prostu - da się lubić, a z racji tego, że jest ona główną postacią tej książki, fakt że polubiłam ja już od pierwszych rozdziałów był dodatkowym atutem powieści. Pozostali bohaterowie byli mi raczej obojętni, sądzę że dość szybko o nich zapomnę. Dialogi między postaciami były naturalne, dzięki czemu powieść pani Barton nabierała autentyzmu i dodatkowo intrygowała. To po prostu chciało się czytać.

Sama historia i pomysł na nią była ciekawa - z zainteresowaniem śledziłam losy bohaterów i razem z nimi przeżywałam różne emocje. Bree Barton wciągnęła mnie w świat jaki stworzyła na kartach swojej książki i sprawiła, że trudno mi było oderwać się od czytania. Ta powieść to idealna pozycja dla tych, którzy szukają nie tylko sposobu na zabicie nudy, czy spędzenie czasu z książką w ręku, ale również wartkiej akcji, fabuły która trzyma w napięciu i silnej głównej bohaterki.


Serce z cierni to porywająca i wciągająca lektura, którą będę bardzo mile wspominać. Cieszę się, że miałam okazję ją poznać i wraz z Mią przeżywać wiele przygód opisanych na kartach tej książki. Jeśli lubicie literaturę młodzieżową, to nie możecie przejść obojętnie obok tej historii - na pewno dostarczy wam świetnej rozrywki na listopadowe wieczory i sprawi, że nie będziecie się mogli od niej oderwać. Polecam! :)

Za egzemplarz dziękuję wydawnictwu Kobiece :)


Udostępnij

wtorek, 30 października 2018

No i znowu się zawiodłam.... | Krwawy księżyc


Sięgając po Krwawy księżyc oczekiwałam wciągającego thrillera, przy którym poczuję dreszczyk emocji i najzwyczajniej w świecie - spędzę przyjemnie czas. Liczyłam na nietypową i oryginalną opowieść... No i niestety spotkało mnie rozczarowanie...

Victoria i Thomas są małżeństwem pisarzy. Prowadzą spokojne, szczęśliwe życie... do czasu gdy Thomas oznajmia żonie, że planuje napisać kryminał o Księżycowym Zabójcy, który zabija podczas gdy na niebie pojawia się Krwawy Księżyc. Od tego czasu kobieta odczuwa niepokój, którego nie jest w stanie wyjaśnić, zaczyna też miewać dziwne sny - przerażające koszmary. Po wydaniu książki Toma, w mieście pojawia się zabójca, który naśladuje postać stworzoną przez Thomasa. Kto jest mordercą? Dlaczego Victorię dręczą koszmary?


W ostatnim czasie mam pecha do książek. Zabieram się za jakąś pozycję, która zapowiada się bardzo obiecująco, a potem okazuje się, że w moich oczach okazuje się kompletnym niewypałem. No i niestety tak było również w przypadku Krwawego Księżyca. Najbardziej mnie wkurza, kiedy wyrobię sobie w głowie jakiś tam obraz danej historii, na podstawie przeczytanego opisu i postawię dość wysoko poprzeczkę, a potem ze strony na stronę, czuję coraz większe rozczarowanie.... To taki kubeł zimnej wody wylany na głowę czytelnika - liczysz na coś fajnego i spotyka cię zawód....

Pierwsze kilka stron zapowiadały się naprawdę obiecująco, chociaż od samego początku dało się zauważyć specyficzny styl pisania autorki. I szczerze powiedziawszy, to nawet nie potrafię wam powiedzieć na czym tak do końca polega ta specyficzność. Było tak jakbyśmy siedzieli w głowie głównych bohaterów i mieli przed oczami ich myśli. Autorka nie bawiła się w zbędne opisy miejsc, czy też bohaterów - skupiła się głównie na ich przemyśleniach. Bardzo często przez taki zabieg w Krwawym Księżycu pojawiał się mały chaos - natłok myśli postaci, w których niejednokrotnie się gubiłam.


Akcja toczy się szybko, czasem trochę za szybko. W pewnych wątkach autorka - moim zdaniem - chciała szokować czytelnika, budzić strach, niepokój, jednak miałam wrażenie, że wszystko zostało przedstawione w sposób przerysowany, który zamiast budzić we mnie wyżej opisane emocje, sprawiał że czułam obojętność, często też znudzenie. Miałam problem ze zrozumieniem tej historii - sama szczerze nie wiem jakie były motywy działań bohaterów, dlaczego stało się to co się stało, jaki to wszystko miało sens - według mnie sensu i logiki w tej historii było raczej niewiele....

Krwawy księżyc to niezwykle specyficzna pozycja, napisana w oryginalny sposób - styl autorki jest naprawdę niecodzienny. Niestety całość mnie nie zachwyciła, często byłam zdezorientowana, akcja toczyła się szybko - za szybko. Zamiast przerażenia, czułam znudzenie, chciałam jak najszybciej skończyć tę książkę byle tylko zabrać się za coś innego. To zdecydowanie jedna z najdziwniejszych powieści jakie miałam okazję czytać, na pewno szybko o niej zapomnę i spokojnie mogłam się bez niej obejść - niestety skusiłam się bardzo ciekawym i zachęcającym opisem.... I spotkała mnie niemiła niespodzianka. Niestety nie mogę wam polecić tej książki - była dziwna, nudna i po prostu słaba.

Za egzemplarz dziękuję wydawnictwu Kobiece :)

Udostępnij

wtorek, 23 października 2018

Roziskrzone noce - bajkowa historia z kiepskim wątkiem miłosnym...

Pierwsze skojarzenie jakie przyszło mi do głowy gdy zobaczyłam okładkę tej książki to seria Rywalki. Z racji tego, że historia Kiery Cass bardzo mi się podobała, to stwierdziłam, że bardzo chętnie sięgnę po Roziskrzone noce, które zapowiadały się podobnie. Powieść Beatrix Gurian wypadła niestety słabiej, a wątek miłosny to kompletna porażka....


Phila wraz z bratem i mama przeprowadza się do pałacu w Danii, gdzie mieszka nowy mąż jej mamy - hrabia Frederick. Dziewczyna niechętnie uczestniczy w przeprowadzce - nie chce opuszczać ukochanego Berlina i swoich przyjaciół. Już od pierwszych chwil spędzonych w pałacu, wydaje jej się, że coś jest z tym miejscem nie w porządku. Zaczyna widzieć bardzo dziwne rzeczy i stopniowo odkrywa tajemnice nowego domu. Poznaje przy tym Nielsa, w którym się zakochuje. Jakie tajemnice skrywa pałac? Czy uczucie rodzące się między Philą, a Nielsem ma prawo przetrwać?

Pierwsza rzecz jaka kojarzy mi się po przeczytaniu Roziskrzonych nocy z tą powieścią to bajkowy, ale jednocześnie dość dziwny klimat. Niektóre rzeczy jakie miały miejsce w tej historii, były dość mocno dziwaczne, co nie do końca mi się podobało, bo ciężko mi było sobie to wyobrazić. Uważam, że autorkę momentami nieco za bardzo ponosiła wyobraźnia, miałam wrażenie że chciała wywrzeć na czytelniku jak największe wrażenie, ale w moim odczuciu nie bardzo jej to wychodziło. Jednocześnie czuć było ten bajkowy klimat - wiecie - pałac, piękne suknie, wystawne bale... Coś magicznego, wspaniałego, o czym marzy niejedna dziewczynka... Urzekają mnie takie klimaty w powieściach, pobudzają moją wyobraźnię i przypominają dzieciństwo i disneyowskie filmy, dlatego ten element Roziskrzonych wypadł jak najbardziej na plus. :) Co do reszty....


W książce poznajemy Philę - główną bohaterkę, która niestety nie wyróżnia się niczym szczególnym na tle innych bohaterek powieści młodzieżowych. Coś czuję, że dość szybko o niej zapomnę, zresztą z pozostałymi bohaterami sprawa ma się w sumie podobnie - nikt nie zapadł mi szczególnie w pamięć, postacie w tej historii są bardzo nijakie. Wątek miłosny jaki zaserwowała nam autorka niestety rozpoczął się w błyskawicznym tempie, czego nie lubię w książkach, drażni mnie jak bohaterowie po jednym, dwóch spotkaniach darzą się ogromnym uczuciem, od razu zaczynają ze sobą być i w ogóle tworzą szczęśliwy związek nie wiedząc o sobie właściwie nic.

W przeciwieństwie do wątku miłosnego, akcja rozgrywała się stopniowo, toczyła się swoim własnym, niezbyt szybkim tempem. Na wszystko przychodził czas w odpowiednim momencie, co było naprawdę fajne, bo jako czytelnik, mogłam stopniowo odkrywać z bohaterką kawałek po kawałku tajemnice pałacu i jego mieszkańców. Niestety nie wciągnęłam się w tę historię tak, jakbym tego chciała - była całkiem przyjemna, ale liczyłam na coś dużo lepszego i bardziej wciągającego - Roziskrzone noce czytałam w sumie tak od niechcenia, żeby zabić czas.


Na duży plus zasługuje uroczy, bajkowy klimat tej powieści i przyjemny styl autorki - Roziskrzone noce czytało mi się bardzo szybko, dzięki czemu idealnie nadają się na brzydkie, deszczowe, jesienne wieczory kiedy nie ma co robić. Jeśli jednak liczycie nas porywającą lekturę, podobną do Rywalek, z dużą ilością akcji i pełną zagadek to możecie się rozczarować. Jest to historia czasem nieco dziwna, w której wątek miłosny został wyjątkowo kiepsko poprowadzony, co dość mocno mnie irytowało i wpłynęło na niższą ocenę tej książki. Z nudów warto po nią sięgnąć, jednak nie jest to nic specjalnego. A szkoda - bo był potencjał, niestety nie wykorzystany do końca przez autorkę. :/

Za egzemplarz dziękuję wydawnictwu Jaguar! :)

Udostępnij

wtorek, 16 października 2018

W żywe oczy - thriller, w którym autor zaskakuje aż do ostatniej strony!

Nie planowałam czytać tej książki, chociaż opis zapowiadał ciekawą historię. Jednak po pewnej wizycie w bibliotece wpadła ona w moje ręce - jeszcze pachniała nowością! W pierwszej wolnej chwili zabrałam się za czytanie i przepadłam... Przeczytałam tę powieść bardzo szybko i jestem pewna, że sięgnę po Lokatorkę tego samego autora, żeby przekonać się czy będzie tak samo dobra jak W żywe oczy.


Claire marzy o tym aby zostać aktorką. Chodzi do szkoły aktorskiej, ma za sobą kilka ról. Dziewczyna pracuje dla firmy prawniczej, gdzie pomaga w demaskowaniu zdrad w małżeństwach. Pewnego dnia jedna z jej klientek zostaje zamordowana, a dziewczyna dostaje propozycję od policji, w wyniku której ma pomóc znaleźć mordercę. Claire nawiązuje znajomość z byłym mężem zamordowanej klientki - Patrickiem, podejrzanym o zabójstwo zony. Od tego momentu życie kobiety diametralnie się zmieni. Kto jest mordercą? Jak rozwinie się znajomość Claire i Patricka? Komu można ufać, kiedy wydaje się, że wszyscy dookoła kłamią?

W żywe oczy to powieść, która wciągnęła mnie właściwie od razu. Na początku obserwowałam jak Claire pracuje dla firmy prawniczej, jak wciela się w różne ole aby pomóc zdemaskować zdradę, potem nieoczekiwanie policja poprosiła ją o pomoc w znalezieniu mordercy, przez co całe jej życie wywrócono do góry nogami. Przez całą powieść autor pokazywał co kryje się w głowie głównej bohaterki, jaki jest jej tok myślenia. Claire to bardzo dobrze skonstruowana bohaterka, którą nie jest łatwo rozgryźć. Przechodzi przez bardzo ciężki okres, zdaje się, że wszyscy wokół niej kłamią, mimo wszystko jednak stara się jakoś trzymać. Jest to silna postać, którą polubiłam już od pierwszych stron książki.


JP Delaney zaskakuje na każdym kroku. Kiedy wydaje się, że wszystko zostało wyjaśnione w logiczny sposób, kilka stron później autor wprowadza zwroty akcji, które zmieniają bieg historii o 180 stopni. W tej powieści właściwie przez cały czas działo się coś nowego i zaskakującego. Klimat jest mroczny, tajemniczy, głównie za sprawą cyklu wierszy Kwiaty zła, które są bardzo istotne w powieści i pojawiają się raz na jakiś czas. Wiersze te były potrzebne, dodawały uroku tej historii, chociaż szczerze powiedziawszy nie czytałam ich zbyt dokładnie, tylko szybko przebiegałam po nich wzrokiem, nie szukając ukrytego w nich przesłania, ale po prostu nigdy nie lubiłam poezji. :D

Najbardziej podobało mi się to jak autor "bawił się" czytelnikiem. Kiedy wydawało się, że wszystko jest już jasne, okazywało się, że to tylko złudzenia, a za rogiem czai się inne rozwiązanie danego wątku. W tej powieści nic nie było pewne. Autor trzymał w napięciu aż do końca, zaskakiwał, wprowadzał zwroty akcji, nowe motywy i wątki. To jak zabawa w kotka i myszkę, czytelnik jak kot gonił za odpowiedziami na pytania jakie pojawiały się w trakcie czytania i trudno mu było je "złapać". Swietnie się bawiłam podczas czytania i podobało mi się to, że powieść W żywe oczy nie była w najmniejszym stopniu oczywista, banalna, czy też przewidywalna.


Po tej książce jestem pewna, że przeczytam Lokatorkę tego samego autora i liczę na to, że równie mocno mnie zachwyci. W żywe oczy to historia trzymająca w napięciu, pełna zwrotów akcji. To powieść, w której nic nie jest takie jakim się z początku wydaje. Idealnie nadaje się na jesienne wieczory z kocykiem i kubkiem herbaty . Powieść JP Delaney zapewni wam świetną rozrywkę i nie będziecie się mogli oderwać od czytania. Jeśli szukacie zaskakującego thrillera to właśnie go znaleźliście. Polecam! :)

Udostępnij

wtorek, 9 października 2018

Dlaczego rozczarował mnie Okrutny książę?

Na tę książkę panuje istny szał ciał. Instagram jest pełen jej zdjęć, co chwila pojawiają się nowe recenzje na blogach, a większość ludzi bardzo wychwala tę pozycję. Tematyka elfów, z jaką właściwie nie miałam styczności, oraz piękna okładka dodatkowo zachęcały mnie aby przeczytać tę powieść. Liczyłam na magiczną historię, pełną przygód, z ciekawą fabułą i bohaterami. Wysoko postawiłam poprzeczkę i niestety... rozczarowałam się.


Jude wraz z siostrami w dzieciństwie są świadkami krwawej zbrodni - pewien mężczyzna (jak się okazuje elf) na ich oczach zabija im rodziców, a następnie porywa całą trójkę do zupełnie innego świata - do Krainy Elfów. Po dziesięciu latach od tamtego zdarzenia, dziewczęta wciąż żyją w Elysium i wychowują się pośród elfów. Nie są tam dobrze tratowane, zwłaszcza przez Cardana i jego paczkę, którzy uprzykrzają życie w szczególności Jude. Dziewczyna jednak nie ma zamiaru być traktowana jak popychadło i postanawia rzucić wyzwanie Cardanowi. Jak potoczą się ich losy? Jak wygląda świat elfów? Kto jest tym dobrym, a kto tym złym?

Na początku zapowiadało się bardzo ciekawie. Brutalne morderstwo, porwanie i życie w zupełnie obcym miejscu. Jednak im więcej stron było za mną, tym bardziej malał mój entuzjazm odnośnie tej książki. Elysium to piękna, bajkowa kraina, jednak miałam wrażenie, że w niektórych momentach autorka po prostu przesadziła i za bardzo pojechała po bandzie. Niektóre rzeczy jak na przykład jeżdżenie na żabie (xD) wydawały mi się mocno przerysowane i trochę... głupie. Nie mogłam sobie tego wyobrazić, mam wrażenie, że autorkę nieco ponosiła wyobraźnia momentami.


Kwestia bujnej wyobraźni autorki została już poruszona, teraz więc czas na fabułę. Powiem wam, że przez 3/4 książki po prostu się nudziłam. Nie czułam potrzeby dalszego poznawania losów bohaterów, ale z uporem przewracałam kartka, za kartką aby przekonać się, cze wydarzy się coś ciekawszego niż do tej pory. Końcówka książki była takim zwrotem akcji dla mnie, bo zaczęło się tam coś dziać, jednak większość czasu po prostu się nudziłam i szczerze mówiąc nie czytałam nawet dokładnie tej powieści, odpuszczałam sobie przydługie opisy.

Największą zaletą Okrutnego księcia jest... okładka. To zdecydowanie jedna z ładniej wydanych powieści w mojej biblioteczce, a kiedy rozpakowałam paczkę z tą pozycją przez kilka minut podziwiałam jej piękną okładkę i urocze rysunki nad każdym rozdziałem. Drugim plusem jest klimat - magiczny, bajkowy. Niestety pomimo tego fajnego klimatu, powieść pani Holly Black nie zrobiła na mnie wrażenia. Klimat to zbyt mało, jeśli nie ma ciekawej fabuły, interesujących bohaterów, czy też zwrotów akcji. Postacie w Okrutnym księciu były mi całkowicie obojętne, nie polubiłam jakoś bardzo nikogo, żaden z bohaterów nie zyskał sobie mojej większej sympatii, wszyscy byli mi po prostu obojętni.


Sięgając po tę powieść spodziewałam się rewelacyjnej, wciągającej historii w świecie elfów. Liczyłam na pełno intryg, złożonych bohaterów, świetnej przygody i niezapomnianej historii pełnej wrażeń. Niestety rozczarowałam się, po tylu zachwytach postawiłam tej powieści wysoko poprzeczkę, czułam w kościach, że to będzie bardzo dobre, jednak intuicja w tym przypadku mnie zawiodła. Może po prostu wyrosłam z tego typu historii, bo czytając Okrutnego księcia przez większą część książki się nudziłam i odliczałam strony do końca. Zakończenie było zdecydowanie najlepszą częścią tej powieści, ale to wciąż nie wystarczyło, żebym czuła się nią usatysfakcjonowana. Może drugi tom będzie lepszy? :)

Za egzemplarz dziękuję wydawnictwu Jaguar! :)


Udostępnij

wtorek, 2 października 2018

Drugie życie Izabel, czyli kolejne spotkanie z płatnymi zabojcami

Zabić Sarai to książka, która zachwyciła mnie dynamizmem, mrokiem, brutalnością i wspaniałymi bohaterami oraz wątkiem miłosnym. Nie mogłam się doczekać aż zabiorę się za kontynuację tej powieści i poznam dalsze losy Sarai oraz Victora. Kiedy otrzymałam paczkę z Drugim życiem Izabel z wielkim zapałem zasiadłam do czytania. Jeśli jesteście ciekawi co sądzę o drugim tomie cyklu W towarzystwie zabójców to zapraszam do mojej recenzji. :)


Minęło kilka miesięcy odkąd Sarai rozpoczęła nowe życie. Stara się być normalną dziewczyną, ma wspaniałą przyjaciółkę i chłopaka, jednak czuje się pusta, chce żyć tak jak Victor, o którym nie może zapomnieć. Każdego dnia wspomina ich wspólne chwile, aż w końcu dochodzi do wniosku, że normalność nie jest dla niej. Sarai postanawia stać się płatną zabójczynią i na własną rękę postanawia rozprawić się z Hamburgiem, którego miała okazję poznać podczas ostatniej misji z Victorem. Jej plan jednak nie powiódł się tak jak tego chciała i o mały włos nie została zabita. Teraz prawa ręka Hamburga depcze jej po piętach, ale Sarai zyskała uwagę Victora, który odnalazł ją i postanawia zrobić z niej morderczynię. Czy Sarai i Victor zaznają szczęścia? Komu można ufać? Jak potoczą się losy bohaterów?


Pani Redmerski zachwyciła mnie swoim stylem pisania. Jej powieść była niezwykle dynamiczna, barwna, wciągnęłam się właściwie od pierwszych stron, podobnie jak w przypadku Zabić Sarai. Na początku Drugiego życia Izabel obserwujemy nieudolne próby głównej bohaterki mające na celu prowadzenie normalnego (no w miarę) życia. Jednak dziewczyna od początku czuła, że nie nadaje się do czegoś takiego. Jej życie już nigdy nie będzie normalne, za dużo przeszła, przez co wyrobiła sobie charakter i nową osobowość. To już nigdy nie będzie dziewczyną taką jak inne - Sarai jest wyjątkowa. Nie da się ukryć, że niektóre jej decyzje były chaotycznie podejmowane i nie do końca przemyślane. Bywały sytuacje, w których zachowywała się dość głupio, nie myślała tylko działała. Victor natomiast wykazywał się dużym opanowaniem i spokojem, zawsze starał się przemyśleć każdy swój ruch aby wszystko poszło po jego myśli. Ta dwójka podobnie jak w poprzedniej części, tak i tutaj, zachwyciła mnie w duecie i mocno im kibicuję. Uważam, że jest to jedna z najlepszych par literackich i chyba już nie zmienię zdania na ten temat. :)

Drugie życie Izabel to udana kontynuacja, aczkolwiek... nie tak dobra jak pierwsza część. Tutaj mieliśmy nieco mniej akcji, fabuła momentami toczyła się dość spokojnie, w odróżnieniu od Zabić Sarai, gdzie właściwie w każdym rozdziale coś się działo. Mimo to, dalej uważam, że jest to kawał dobrej literatury - pełno tu brutalności, przez co książka nie nadaje się dla młodszych czytelników, powieść przesiąknięta jest mrokiem i bardzo specyficznym klimatem. Nigdy nie wiadomo kto jest tym dobrym, a kto tym złym, autorka wprowadza różne ciekawe wątki, jak na przykład historia miłosna przyjaciela Victora, która bardzo mnie zaintrygowała.


Jedna istotna rzecz, która mi się nie podobała w tej części cyklu W towarzystwie zabójców to motyw zemsty Sarai. Wydawać by się mogło, że będzie to główny wątek tego tomu, jednak został on zepchnięty na dalszy plan, a następnie w finałowych rozdziałach poświęcono temu wątkowi dosłownie kilka zdań, przy czym cała akcja potoczyła się troszeczkę inaczej niż bym tego chciała - wszystko rozwiązało się zbyt szybko jak na mój gust i liczyłam na kilka intryg, planowania całej akcji i wolnego wprowadzania planów w życie. No, ale przecież w życiu nie zawsze jest tak jak tego chcemy, prawda? :D

Jeśli szukacie książki, w której brutalność jest widoczna w większości rozdziałów, jeśli chcecie poznać mocną, mroczną, trzymającą w napięciu historię, to obowiązkowo sięgnijcie po historię Sarai i Victora. Dajcie się oczarować autorce, która posiada niezwykły styl pisania i czaruje czytelnika niezwykłym, tajemniczym klimatem, który utrzymuje się od początku do końca powieści. Już nie mogę się doczekać trzeciego tomu tej serii. Drugie życie Izabel było troszkę słabsze niż Zabić Sarai, ale w dalszym ciągu jestem oczarowana, cholernie zaintrygowana tą historią i chcę więcej!

Za egzemplarz dziękuję wydawnictwu Niezwykłemu! :)


Udostępnij

poniedziałek, 24 września 2018

Książka, która nie dorasta serialowi do pięt! | Misja 100 - książka vs serial

Nie było dla mnie zaskoczeniem, że Misja 100 okazała się dużo gorsza niż serial. Słyszałam tego typu opinie, wiele osób mówiło, że książka jest kiepska, że mało ma wspólnego z serialem. Dlatego też nie miałam w planach jej czytać, ale kiedy okazało się, że biblioteka w mojej okolicy zakupiła tę pozycje, to stwierdziłam że skoro mam możliwość przeczytać ją za darmo - czemuż by nie?


Zarówno w książce jak i w serialu głównym wątkiem jest setka nieletnich przestępców wysłanych z kosmosu na Ziemię, aby sprawdzić czy da się na niej żyć, po wojnie nuklearnej, która miała miejsce według serialu 97, a według książki 300 lat wcześniej. Rada statku kosmicznego na którym się urodzili (w serialu jest to Arka, w książce Kolonia) właściwie nie wierzy w to, że człowiek może przeżyć na Ziemi. Jednak kończy im się tlen, więc muszą zredukować populację, aby jak najdłużej żyć. Jak się okazuje na Ziemi można normalnie funkcjonować. Jednak Setka nie jest na niej sama...


Zacznijmy od bohaterów, bo tutaj mamy najwięcej różnic miedzy serialem, a książką. Musicie wiedzieć, że nasza nieustraszona, serialowa Octavia, w książce ma zaledwie 14 lat i ma dość duży problem, o którym nie chcę pisać, bo nie lubię spoilerować. Kass Morgan przedstawiła ją jako zagubioną dziewczynkę, która nie poradzi sobie bez brata. Skoro już o nim mowa - Bellamy został przedstawiony jako kompletnie inna osoba niż w serialu - uległy, samolubny, trochę nieogarnięty. Jedyne co łączy serialowego Bellamy'ego i tego z książki to fakt, że obaj niezwykle troszczą się o młodszą siostrę i robią wszystko aby była bezpieczna. Ważną rolę w powieść odgrywa Wells, który w serialu... cóż ci co oglądali wiedzą jak potoczyły się jego losy. xD Książkowy Wells występuje w roli przywódcy, do którego reszta ma mniejszy, bądź większy szacunek. To on podejmuje większość decyzji. Jest zakochany w Clarke, która nienawidzi go za to co zrobił jej rodzicom. Dziewczyna przedstawiona jest jako osoba niestała w uczuciach, lubiąca czytać książki i starająca się nie wychylać - zajmuje się chorymi w namiocie szpitalnym i nie chce robić nic, co wykraczałoby poza jej medyczne obowiązki. W książce nie ma ani Jaspera, ani Monty'ego, ani nawet Raven, czy Abby. Jest natomiast Glass - przyjaciółka Wellsa i Clarke, która zakochana jest w Luke'u i to z jego powodu trafiła do izolatki, jednak ich historia jest oklepana, schematyczna i nudna...

SERIAL CZY KSIĄŻKA?


Zdecydowanie serial jest lepszy pod tym względem. Postacie w serialu są bardzo różne, każdy ma swój charakter, wady i zalety. Bohaterowie są bardzo realistyczni, wzbudzają emocje - zarówno pozytywne jak i negatywne. W książce postacie mnie irytowały, były mało realistyczne, dialogi między nimi były sztywne, niektóre ich zachowania mocno irytujące. Może gdybym nie miała w głowie obrazu serialowych postaci, to tych książkowych nie oceniałabym tak surowo, jednak nie da się ukryć, że byli dość kiepsko wykreowani, autorka chciała nam przekazać o nich jak najwięcej informacji przez co wyszedł jeden, wielki bajzel.


W serialu ciągle coś się dzieje - każdy odcinek to nowa misja do wykonania, nowy złoczyńca, kolejne problemy bohaterów i ciągła walka o przetrwanie i jak najlepszy los dla swoich ludzi. Wiadomo - bywały lepsze i gorsze odcinki, w niektórych zwrotów akcji było niewiele, inne aż od nich kipiały, ale to chyba normalne i zdarza się w każdym serialu. Natomiast w książce... no niewiele się działo. Setka nieletnich przestępców wylądowała sobie na Ziemi i próbuje przystosować się do nowych warunków. Akcja płynęła sobie powolutku, nie działo się nic niezwykłego. Było mdło, nudno i nijako.


SERIAL CZY KSIĄŻKA?


Bez dwóch zdań serial - za emocje, ciągłe zwroty akcji, za genialną rozrywkę i świetnie prowadzone wątki. Książka posiada tego bardzo niewiele, przez co jej czytanie nie jest wciągające, nie czuje się potrzeby poznawania dalszych losów bohaterów, nie ma praktycznie żadnych fajerwerków, czego nie można powiedzieć o serialu, w którym ciągle coś się dzieje.

Jeśli jeszcze nie oglądaliście The 100, a planujecie zacząć przygodę z tą historią od przeczytania książki, to odradzam, bo możecie się zrazić do serialu, który ma bardzo niewiele wspólnego z książką i jest od niej dużo, dużo lepszy. Nie planuję czytać kolejnych tomów, szkoda mi na nie czasu, a poza tym mam już w głowie utrwaloną historię Setki z serialu i ta książkowa nigdy mnie do siebie nie przekona. 

Czytaliście Misję 100? Jakie są wasze wrażenia? I co najważniejsze - co jest według was lepsze - książka, czy serial?

Udostępnij

niedziela, 16 września 2018

Książka za 5 zł! | Restart

Restart to książka, którą zdobyłam zupełnie przypadkowo. Podczas zakupów w Biedronce zauważyłam ją w koszu z książkami i kiedy zobaczyłam, że kosztuje dokładnie 4,99, to nie wahałam się i włożyłam ją do koszyka. Długi czas stała na mojej półce, mimo tego że jest cienką książką, ale zawsze miałam pod ręką coś innego, albo brakowało mi weny i ochoty żeby po nią sięgnąć. No, ale w końcu doczekała się swojej kolejki i jeśli jesteście ciekawi jakie wrażenie na mnie wywarła, to zapraszam do czytania. :)


W książce Amy Tindera, śmierć człowieka, nie oznacza końca jego życia. Zdarza się, że osoba powraca po swojej śmierci. Restartuje i zyskuje dzięki temu nowe umiejętności - szybkość, siłę, umiejętność błyskawicznej regeneracji, a zabić może ją jedynie postrzelenie w głowę. Umiejętności te są większe u osób, które długo były martwe. Wren była martwa 178 minut. Jest to rekord, dziewczyna pracuje dla Korporacji Odnowy i Rozwoju Populacji i jest żołnierzem, wykonuje każdy rozkaz. Callum restartował po zaledwie 22 minutach. Jest to bardzo słaby czas, ale Wren postanawia wyszkolić chłopaka na dobrego żołnierza. Jednak Callum za dużo mówi... A gadulstwo oznacza śmierć...

Restart to książka, która pomimo tego, że jest dość krótka, dłużyła mi się. W pewnym momencie miałam wrażenie, że stoję w miejscu i w sumie nie wiem czym było to spowodowane, bo styl autorki był dość lekki, nie było zbyt wiele opisów, a mimo to czytanie szło mi tak topornie. Fabuła była ciekawa, pojawiały się zwroty akcji, aczkolwiek nie było to nic powalającego i sądzę, że dość szybko zapomnę o tej powieści, tym bardziej, że nie posiadam drugiego tomu i nie mam w planach go kupować.


Wren to typ bohaterki, która dość często przejawia się w książkach dla młodzieży - zbuntowana, silna, niezależna. Niby wie czego chce, jest bezwzględna, twarda.... Jednak wszystko ulega zmianie kiedy na horyzoncie pojawia się chłopak... Callum jest trochę ciapowaty, inni się z niego wyśmiewają, ma jednak w sobie pogodę ducha, jest optymistą i nie wykonuje rozkazów, które są sprzeczne z jego sumieniem. Chłopak przypomina Peetę z Igrzysk Śmierci. W sumie Wren też jest trochę podobna do Katniss, więc mamy tutaj widoczne podobieństwo do trylogii Suzanne Collins. Bardzo urocze było to, jak Wren opiekowała się Callumem, chociaż początkowo nawet nie zdawała sobie z tego sprawy. Od pierwszego spotkania chłopak zapadł jej w pamięć i z czasem robiła dla niego wiele rzeczy, o jakich wcześniej nawet by nie pomyślała.

Pisząc opinię o tej książce muszę wam wspomnieć o pewnym może mało istotnym, ale zauważalnym elemencie. Otóż w książce prowadzona jest narracja pierwszoosobowa i zdarzyło się kilka razy, że Wren raz wypowiadała się jako kobieta, a raz jako mężczyzna. Mam tutaj na myśli słowa typu "powiedziałam, powiedziałem". Mam nadzieję, że wiecie mniej więcej o co mi chodzi. Nie było to dość częste, ale zdarzało się i było troooszkę irytujące i dezorientujące.


Restart to książka, która nie wyróżnia się niczym szczególnym na tle innych młodzieżówek, czy też powieści fantastycznych. Postacie są podobne do bohaterów z Igrzysk Śmierci i myślę, że dość szybko o nich zapomnę, tak samo jak o całej fabule. Jednak uważam, że warto się za nią rozejrzeć, jeśli akurat macie ochotę na tego typu lekturę, bo jest to całkiem ciekawa, wciągająca historia. Niby nic odkrywczego, ale uważam, że nada się na nadchodzące jesienne wieczory. :)
Udostępnij

poniedziałek, 10 września 2018

7 spotkanie z Johnem Green'em | Żółwie aż do końca

Z książkami Johna Greena mam tak, że albo je kocham, albo nienawidzę. I tak Gwiazd naszych wina należy do jednej z moich najbardziej ulubionych książek, Szukając Alaski czytałam dwa razy i bardzo mi się podobała ta historia, natomiast przez 19 razy Katherine ledwo przebrnęłam, Will Grayson, Will Grayson był dla mnie dość nudny i męczyłam się podczas czytania, opowiadania z powieści W śnieżną noc praktycznie nie pamiętam, a Papierowe miasta były takie średnie. Z racji tego, że przeczytałam 6 z 7 pozycji Greena, które ukazały się w Polsce stwierdziłam, że muszę się zabrać za Żółwie aż do końca i tym samym mieć za sobą wszystkie jego powieści. No i jak wypadła jego najnowsza książka? Ano tak sobie...


Aza Holmes cierpi na zaburzenia psychiczne. Dziewczyna boi się zarazków, a najbardziej clostridium difficile, czyli bakterii, która może doprowadzić do śmierci. Aza ma pewien tik nerwowy - regularnie rani się w palec, co skutkuje tym, że ciągle ma go opatrzonego plastrem i dorobiła się na nim blizny. Pewnego dnia okazuje się, że miliarder Russell Pickett zaginął, a na znalazcę czeka bardzo wysoka nagroda. Początkowo Aza nie chce się mieszać w tę sprawę, ale po namowach przyjaciółki Daisy zmienia zdanie. Dziewczyny próbują znaleźć Picketta, a pomóc im w tym ma znajomość Azy z synem miliardera Davisem. Jak potoczy się ta historia? Czy Aza pozbędzie się swoich lęków? Gdzie jest Pickett?

Żółwie aż do końca to dość... męcząca książka. Niewiele się tam dzieje, główna bohaterka jest irytująca, a jakby tego było mało, historia Azy dłuży się.... Zabrałam się do czytania z zapałem, byłam ciekawa jak tym razem wypadnie John Green, no i od dłuższego czasu chciałam przeczytać jego najnowszą powieść. No i niestety, zaliczam ją do grona słabych powieści. Podczas czytania oczy mi się same przymykały, przewracałam kartki tak w sumie od niechcenia i jedyne co mnie powstrzymywało od odłożenia tej książki na półkę to tajemnicze zaginięcie Picketta.


Skoro mowa o tym zaginięciu... Wydawać by się mogło, że będzie to jeden z ważniejszych wątków tej historii, a miałam wrażenie, że został on poprowadzony byle jak. Na początku była o nim wzmianka, to dzięki temu zaginięciu rozpoczęła się cała ta opowieść, a jednak im więcej kartek było za mną, tym bardziej autor spychał ten wątek na dalszy plan, a potem wyjawił całą tajemnicę zaginięcia w zaledwie kilku słowach... Liczyłam na lepsze rozwinięcie tej kwestii, no i cóż - pozostało tylko rozczarowanie - coś co zapowiadało się ciekawie i zachęciło mnie do sięgnięcia po tę książkę, było potrzebne tylko do tego, aby jakoś fajnie zacząć historię Azy. Potem trzeba było szybko rozwiązać zagadkę, żeby czytelnik był zadowolony i to tyle.

Aza to cholernie denerwująca bohaterka. Okej - dziewczyna ma chorobę psychiczną, ale jej zachowanie było niezwykle irytujące i ciężko mi było przebrnąć przez Żółwie aż do końca, czytając o tych wszystkich rozmyśleniach i dziwactwach głównej bohaterki, które tylko i wyłącznie działały mi na nerwy. Syn zaginionego miliardera - Davis, to postać bardzo nijaka. To jedna z takich, o których przeczytasz i szybciutko zapomnisz. Nawet nie pamiętałam jego imienia, dopiero lubimy czytać mi pomogło sobie przypomnieć.


Jeśli jesteście fanami twórczości Greena to być może, spodoba wam się jego najnowsza powieść. Jeśli miałoby to być wasze pierwsze spotkanie z tym autorem to odradzam, bo możecie się skutecznie zrazić do niego. Dla mnie Żółwie aż do końca były wyjątkowo nudną, męczącą powieścią, podobnie jak 19 razy Katherine, czy Will Grayson, Will Grayson. Nie mogę wam polecić tej powieści, absolutnie nic z niej nie wyniosłam, a tylko się irytowałam. Zdecydowanie szkoda czasu na takie książki...

Udostępnij

czwartek, 6 września 2018

The 100 TAG

Dzień dobry moi mili! :)
Dzisiaj przychodzę do was z czymś czego dawno nie było u mnie na blogu - z TAGiem. :) Jednak musicie wiedzieć, że nie jest to jakiś byle jaki TAG - bo w całości poświęcony on jest mojemu ulubionemu serialowi, czyli The 100. Jeśli jeszcze nie oglądaliście, albo nie jesteście na bieżąco, to raczej omińcie ten post, ze względu na spoilery. Kiedyś pisałam o tym, dlaczego ten serialu jest tak rewelacyjny i zachęcałam was do obejrzenia go, więc jeśli jeszcze tego nie widzieliście to zapraszam tutaj. No i gorąco zachęcam do zobaczenia The 100 - to jest GE-NIAL-NE!. A teraz już nie przedłużam i zapraszam. :)

Na wstępie jeszcze chciałabym zaznaczyć, że TAG znalazłam w internecie, ale nie dodałam tutaj wszystkich pytań, uznałam, że te które znajdziecie poniżej w zupełności wystarczą. No to lecimy!



Kiedy i dlaczego zaczęłaś oglądać serial?


Nie pamiętam kiedy to dokładnie było, ale wydaje mi się, że na początku 2015 roku, bo kojarzę, że byłam wtedy w trzeciej gimnazjum, a sezonu trzeciego jeszcze w ogóle nie było. Dlaczego zabrałam się za The 100? Szukałam fajnego serialu na nudne wieczory i przez przypadek natknęłam się na ten, gdzieś w odmętach internetu - opis od razu mnie zainteresował, włączyłam pierwszy odcinek i... przepadłam. Pochłaniałam po kilka odcinków dziennie, aż bolały mnie oczy - wkręciłam się całkowicie!

Który sezon jest twoim ulubionym i dlaczego?


Chyba nie potrafię jednoznacznie wybrać, bo każdy sezon moim zdaniem miał mniej i bardziej ciekawe wątki. Najmniej podobał mi się trzeci, pierwszy był świetny, drugi i czwarty to po prostu petarda, a piąty chyba postawiłabym na równi z pierwszym, jednak póki co drugi i czwarty zajmują pierwsze miejsce.


Czy to twój ulubiony serial?


Tak! <3 Zdecydowanie tak! Co prawda nie oglądam dużo seriali (w sumie teraz tylko The 100, wcześniej jeszcze Teen Wolfa oraz 13 reasons why), ale nie mam ochoty zaczynać nic nowego i naprawdę ciężko będzie czemukolwiek przebić The 100. Ten serial jest niesamowity <3

Kto jest twoim ulubionym męskim charakterem i dlaczego?


Bez dwóch zdań Bellamy. Kocham tą postać, jego kreację. Nawet w trzecim sezonie (kiedy to sporo osób straciło sympatię do pana Blake'a) nie przestałam go lubić, choć trochę irytował, ale nie ma człowieka bez wad. I to mi się w nim podoba - Bellamy ma zarówno wady, jak i zalety, dzięki czemu absolutnie nie jest sztuczny. Od połowy pierwszego sezonu go polubiłam (pierwsze kilka odcinków pierwszego sezonu był mi raczej obojętny) i sądzę, że nie zmienię o nim zdania.


Kto jest twoim ulubionym żeńskim charakterem i dlaczego?


Clarke! Chociaż sporo osób jej nie lubi, albo zaczęło lubić pod koniec czwartego sezonu. Ja od zawsze wiedziałam, że jest to postać bardzo dobrze wykreowana - podobnie jak Bellamy - scenarzyści przedstawili zarówno zalety, jak i wady Clarke, co czyni ją autentyczną bohaterką. A za to co zrobiła w finale czwartego sezonu zyskała jeszcze większą sympatię z mojej strony. Oprócz niej nie może tutaj zabraknąć Octavii, która według mnie jest wizytówką piątego sezonu, oraz Raven - zarąbistej pani mechanik.

Charakter, który cię denerwuje, pomimo że jest lubiany przez większość ludzi?


I tutaj pewnie was zaskoczę - Lexa. Przestałam ją lubić kiedy zdradziła Skaikru pod Mounth Weather i od tamtej pory nie odzyskała mojej sympatii. Kiedy umarła (zdecydowanie zasłużyła na bardziej "spektakularną" śmierć) zrobiło mi się trochę przykro, no i byłam mocno zaskoczona, ale nie przeżywałam jakoś bardzo jej śmierci. Nawet troszkę się ucieszyłam, bo pojawiła się szansa na Bellarke. ^^


Którego drugoplanowego bohatera chciałabyś widzieć częściej?


Nie wiem czy Murphy'ego zaliczać do grona bohaterów pierwszo, czy drugoplanowych, ale jeśli do tych drugich to zdecydowanie on. Uwielbiam tę postać - w sezonie pierwszym był mocno irytujący, ale od drugiego stale rośnie moja sympatia do niego i obecnie jest jednym z moich ulubieńców. Jeśli jednak zalicza się on do pierwszoplanowych postaci to moją odpowiedzią na to pytanie będzie Monty - jaki on jest uroczy! <3 No i Jasper - baardzo go lubiłam i płakałam podczas sceny jego śmierci i uważam, że była to jedna z najbardziej wzruszających scen w tym serialu.

Który z bohaterów najbardziej się rozwinął?


Octavia zdecydowanie. Dziewczyna przeszła olbrzymią przemianę - od wystraszonej, bezbronnej nastolatki, która musiała chować się pod podłogą, aż do dojrzałej, pewnej siebie i morderczej Blodreiny.


Kto zasłużył aby wreszcie być w pełni szczęśliwym?


Clarke - tyle ile ona zrobiła dla swoich przyjaciół i ile razy narażała swoje życie dla nich... Zasługuje na szczęście, a najlepiej w związku z Bell'em. :D No i oczywiście Octavia - to co ta dziewczyna przeszła w bunkrze... I mimo tych wszystkich okropieństw jakie tam się działy, zjednoczyła Wonkru dzięki czemu było niezwykle silne.... niestety do czasu...

Czyja śmierć była według ciebie najsmutniejsza?


Lincolna - ryczałam jak bóbr, nie do końca to do mnie docierało, odtwarzałam tę scenę kilkakrotnie - i do tego ta muzyczka w tle - o rany to była jedna z najbardziej wzruszających scen w serialu. Smutna była dla mnie również śmierć Mayi i Jaspera - bardzo ich lubiłam i płakałam podczas scen ich śmierci. I o ile Jasper nie był dla mnie jakiś wielkim zaskoczeniem (choć po cichu i tak liczyłam na to, że Monty namówi go na wyjazd z nim i Harper), o tyle podczas śmierci Mayi byłam mocno zdziwiona, bo liczyłam, że jednak wymyślą coś żeby ją uratować.


Kogo chciałabyś zobaczyć martwego?


Na chwilę obecną chyba nie ma takiej postaci, wszyscy ci którzy mnie najbardziej wkurzali, umarli. xD

Kto jest według ciebie najlepszym dowódcą?


Uważam, że Clarke oraz Kane, może też Jaha mogą zyskać to miano, ponieważ zawsze starają się ochraniać swoich ludzi, są gotowi do poświęceń dla nich i pragną dla swojego ludu jak najlepszego życia.

Ulubiony ship?


Bellarke! Zdecydowanie i bez żadnych wątpliwości! Gdybym miała wskazać drugi ulubiony ship to Murven - rany uwielbiam ich razem! Chociaż Raven z Zeke'iem są niezwykle słodcy i też im kibicuję. Bardzo lubiłam też Linctavię. <3

.................................................................................................................................................................................

No i na tym pytaniu kończymy ten TAG, mam nadzieję, że wam się podobał. Fani The 100 łączmy się! :D Do napisania!

P.S: Zachęcam was do zrobienia tego TAGu u siebie. ;)

Udostępnij

poniedziałek, 3 września 2018

No i zafundowałam sobie kaca książkowego....

Nie przepadałam za Colleen Hoover. W sumie to trochę dziwne, bo przeczytałam tylko Maybe someday jej autorstwa, ale podczas gdy wszyscy tak wychwalali tę powieść, mi się nie spodobała i to sprawiło, jakoś tak zraziłam się do tej autorki. Jednak ostatnio zaczęłam częściej sięgać po romanse i stwierdziłam - "dobra Colleen Hoover daję ci ostatnią szansę" - po czym wypożyczyłam Hopeless z biblioteki. Wybrałam akurat tę powieść ze względu na to, że mnóstwo osób ją polecało, więc stwierdziłam że zobaczę czy zaliczę się do grona fanów tej historii, czy będzie podobnie jak w przypadku Maybe someday. Mijały dni, a ja nie mogłam się przemóc żeby przeczytać tę powieść. Miałam ją oddać do biblioteki bez czytania, ale pewnego dnia okrutnie się nudziłam, więc postanowiłam, że jednak spróbuję. I co? TO BYŁA JEDNA Z NAJLEPSZYCH POWIEŚCI TEGO ROKU I MUSZĘ ZAKUPIĆ WŁASNY EGZEMPLARZ TEGO CUDA! (tak specjalnie włączyłam Caps Locka żeby dodatkowo podkreślić te słowa :D)


Sky do tej pory uczyła się w domu. Dziewczyna wychowywana jest w dość specyficznych warunkach - w jej domu nie ma telewizora, komputera, bohaterka nie posiada nawet telefonu komórkowego. Dziewczyna została adoptowana i to jej adopcyjna mama wprowadziła tego typu ograniczenia. Sky prowadzi szczęśliwe życie - jej sąsiadka jest jej najlepszą przyjaciółką, niestety dziewczyny mają niezbyt ciekawą reputację, ze względu na to, że lubią spędzać czas z różnymi chłopakami w zaciszach swoich pokoi. Pewnego dnia bohaterka spotyka Deana Holdera - chłopaka, o którym krążą plotki, że był w poprawczaku. Sky nie chce mieć z nim nic do czynienia, ale Holder ją pociąga. Zaczynają spędzać ze sobą dużo czasu i wkrótce wychodzą na jaw mroczne tajemnice z życia dziewczyny.... Czy Sky i Holder stworzą szczęśliwy związek? Jakie sekrety wyjdą na jaw? Dlaczego tytuł powieści to Hopeless i z czym to się wiąże?

Chcę napisać w miarę sensowną recenzję tej książki, ale kiedy tylko sobie pomyślę jakie emocje u mnie wywołała, to w mojej głowie tłoczy się mnóstwo myśli i ciężko mi jest je logicznie uporządkować. Dlatego wybaczcie mi jeśli ta opinia będzie nieco chaotyczna, to wszystko przez tę książkę. Zaczęło się niewinnie - dziewczyna i chłopak spotykają się i zaczynają coś do siebie czuć. Początek nie wskazywał na to, że Hopeless okaże się tak dobrą historią. Im więcej stron było za mną tym większe emocje zaczynały się pojawiać, a za połową książki to już w ogóle istna petarda emocjonalna!


Bohaterowie.... zarówno Sky jak i Holder zostali bardzo dobrze wykreowani, w ogóle to niezbyt często zdarza mi się tak kibicować jakiejś parze literackiej, jak było w ich przypadku. Polubiłam tę dwójkę, z chęcią czytałam o ich dalszych losach. Dialogi w Hopeless są niezwykle naturalne, niewymuszone, rozmowy między głównymi bohaterami były też zabawne, świetnie się dogadywali. Sky i Holder to jedna z najlepszych książkowych par! Bez dwóch zdań!

Colleen Hooover bawi się czytelnikiem w swojej książce. Najpierw wprowadza dość spokojny początek, a potem wrzuca nas w wir wydarzeń, pozwala przeżywać emocje wraz z bohaterami i zaskakuje. Ta historia pokazuje, że nawet w najcięższych chwilach naszego życia, kiedy okazuje się, że wszystko wokół ciebie się sypie, niesamowicie ważne jest wsparcie drugiego człowieka. To piękna i niezwykle wzruszająca opowieść, która skradnie serce niejednemu czytelnikowi. Zmieniłam zdanie na temat tej autorki o 180 stopni. Pokochałam Hopeless, za niesamowite postacie, niebanalną historię, masę emocji, zaskakujące wydarzenia.... No i zafundowałam sobie kaca książkowego....


Jeśli jeszcze nie czytaliście TEJ KSIĄŻKI to zmieńcie to jak najszybciej. Lećcie do księgarni, biblioteki, kogoś kto ma tę powieść i czytajcie! To niezwykła książka, piękna historia miłosna i jedna z lepszych pozycji jakie czytałam. Na pewno o niej szybko nie zapomnę - takich emocji się nie zapomina. Mam nadzieję, że szybko dorwę jeszcze jakąś pozycję od Colleen Hoover i będę się zachwycać równie mocno jak Hopeless. To powieść o nadziei, miłości, przyjaźni, wsparciu, traumatycznych przeżyciach, bliskości.... Po prostu coś wspaniałego. Nie pozostaje mi nic innego jak tylko jeszcze raz gorąco wam ją polecić i zachęcić do lektury. Warto czytać takie książki.
Udostępnij

środa, 29 sierpnia 2018

[PRZEDPREMIEROWO] Jak byś się czuł, gdybyś wiedział, że ciągle jesteś obserwowany? | Obserwuję cię

Na pewno zdarzyło wam się kiedyś mieć wrażenie, że ktoś się na was patrzy. Obserwuje was. Nawet jeśli nie widzieliście tej osoby, czuliście na sobie czyjś wzrok. Teraz wyobraźcie sobie, że to uczucie towarzyszy wam właściwie codziennie. Na milion procent czulibyście się nieswojo. Właśnie takie uczucia towarzyszą głównej bohaterce książki Obserwuję cię. Zapraszam was dzisiaj na recenzję najnowszego thrillera od wydawnictwa SQN!


Ella jedzie pociągiem i jest przypadkowym świadkiem pewnych wydarzeń. Otóż do dwóch młodych dziewczyn w pewnym momencie podchodzi dwóch mężczyzn, którzy jak się okazuje niedawno wyszli z więzienia. Ella ma syna w podobnym wieku co nastolatki, więc coraz bardziej przysłuchuje się rozmowie gotowa odpowiednio interweniować w razie gdyby działo się coś złego. Jednak kobieta ostatecznie nie robi nic i pewnie zapomniałaby o całym zajściu gdyby nie fakt, że jedna z dziewczyn - Anna - zaginęła. Rok po tej podróży, Anna ciągle pozostaje nieodnaleziona, a Ella zaczyna dostawać niepokojące wiadomości, żałuje że w żaden sposób nie zareagowała wtedy, w pociągu i czuje, że jest obserwowana.... Co się stało z nastolatką? Kto jest odpowiedzialny za śledzenie Elli? Co mają do ukrycia bohaterowie powieści?

Obserwuję cię to niezwykle wciągająca historia. Przeczytałam ją w jeden dzień, a zakończenie było dla mnie zupełnie nieoczekiwane i zaskakujące. Nie spodziewałam się, że akurat ta osoba okaże się sprawcą całego zamieszania - Teresa Driscoll totalnie mnie zaskoczyła i o ile wcześniej w trakcie czytania cała historia była jak rozsypane puzzle, które ciężko było razem poskładać, każdy coś ukrywał, o tyle na końcu, autorka wszystko ładnie ze sobą poukładała i stworzyła logiczny i spójny finał, który jak już wcześniej wspomniałam, okazał się zupełnie nieoczekiwany.


Postaci jest dosyć sporo - można mieć mały mętlik w głowie - kto jest kim? - ale im więcej stron było za mną, tym bardziej się wciągałam i ten natłok postaci przestał mi przeszkadzać. Nie byli oni jakoś wybitnie dobrze wykreowani, nie posiadali jakiś specjalnych cech, które wyróżniałyby ich na tle innych bohaterów z tego typu książek i podejrzewam, że za jakiś czas niewiele będę mogła powiedzieć na ich temat, jednak uważam że w tego typu książkach najważniejsza jest akcja, budowanie napięcia i zaskakiwanie czytelnika, co udało się pani Driscoll.

Autorka posiada dość specyficzny styl pisania. Pisze w prościutki sposób, dzięki czemu z łatwością trafia do czytelnika. Potrafi budować napięcie, sprawia że jej książkę chce się czytać dalej, aż do końca. Frustrowało mnie trochę to, że kiedy w danym rozdziale akcja coraz bardziej się rozwijała, zaczynało być naprawdę ciekawie, to nagle rozdział się kończył w najbardziej intrygującym momencie i kolejny pokazywany był z perspektywy innego bohatera... Autorka trochę bawiła się w ten sposób z czytelnikiem budując napięcie i urywając akcję w połowie, po to aby za kilka rozdziałów wrócić do tego urwanego wcześniej wątku.


Nie czytałam jakiejś dużej ilości thrillerów, jednak Obserwuję cię bardzo mi się podobało i totalnie mnie zaskoczyło. Autorka bardzo dobrze budowała napięcie, historia była ciekawa i chciałam jak najszybciej dowiedzieć się co się stało z zaginioną Anną, kto obserwuje Ellę, jakie sekrety skrywają pozostali bohaterowie powieści... Świetnie się bawiłam podczas czytania i mimo, iż nie jest to jakaś porywająca lektura, którą koniecznie musicie poznać, to na pewno jest warta uwagi. Polecam wam ją głównie ze względu na nieoczekiwane zakończenie, które z pewnością was zaskoczy. :)

Za egzemplarz dziękuję wydawnictwu SQN! :)





Udostępnij
Designed by Blokotek. All rights reserved.