środa, 23 grudnia 2020

Przedświąteczny klimat Londynu, czyli kilka słów o Pocałunkach w Londynie

Ostatnio coraz rzadziej sięgam po romanse młodzieżowe, ale w okresie przedświątecznym mam na nie wyjątkową ochotę, dlatego też przeglądając nowości na Taniej Książce, moją uwagę od razu przykuły dwie pozycje od wydawnictwa Feeria Young, czyli Pocałunki w Londynie, oraz Pocałunki w Paryżu. Dzisiaj skupię się na tej pierwszej pozycji, bo przed chwilą ją skończyłam i chciałabym troszeczkę Wam o niej opowiedzieć. Jeśli chcecie poczuć świąteczny klimat Londynu to nie możecie przejść obok tej historii obojętnie. :)

Losy Cassie i Jasona splatają się przypadkiem podczas pokazu "Nędzników". Jason jest Amerykaninem, który po raz pierwszy przebywa w mieście swoich marzeń. Planuje on porzucić studia prawnicze i spełnić swoje największe marzenie - zostać aktorem. Stypendium Królewskiej Akademii Sztuk Dramatycznych byłoby pierwszym krokiem we właściwym kierunku, ale Jason musi wziąć udział w przesłuchaniu. Cassie to Brytyjka, która ma raczej nieprzyjemne doświadczenia ze światem teatru. Ma serdecznie dość desek teatru, filmu, a szczególnie aktorów.


Na pierwszy rzut oka Jason i Cassie to dwa różne światy, jednak łączy ich miłość do sztuki i piękna. Oboje również nie potrafią oprzeć się niesamowitej aurze świąt Bożego Narodzenia. Już tego samego wieczoru, podczas którego się spotykają, postanawiają wspólnie zwiedzić Londyn i przeżyć kilka dni pełnych nieoczekiwanych niespodzianek.

Książka idealnie wprowadzi w świąteczny nastrój i pozwoli przeżyć wraz z bohaterami wielką i emocjonującą przygodę. Czy Jasonowi uda się spełnić marzenia? Czy Cassie na nowo odnajdzie miłość do teatru? Czy magia świąt będzie sprzyjała również magii serc?

Zacznę od tego co najbardziej mi się spodobało w tej książce, a mianowicie od pasji głównych bohaterów jaką był teatru. Autorka bardzo dobrze opisała zamiłowanie Cassie i Jasona co do kultury i podróżowanie razem z nimi po londyńskich teatrach było świetną zabawą. Ja co prawda nigdy za taka formą spędzania czasu nie przepadałam, ale to z jakim entuzjazmem Cassie i Jason wypowiadali się na ten temat było naprawdę poruszające i wątek teatru zdecydowanie królował w tej książce, a także był istotną jej częścią.


Kolejnym plusem jest klimat tej powieści, oraz sposób w jaki została napisana. Pani Catherine Rider ma bardzo lekkie pióro, dzięki czemu Pocałunki w Londynie czytało mi się naprawdę błyskawicznie. Postacie są bardzo dobrze wykreowane i mimo tego iż książka nie jest długa (ma 264 strony) to zarówno postać Cassie, jak i Jasona zostały przedstawione naprawdę dobrze i realistycznie, za co należy się duży plus dla autorki.

Pocałunki w Londynie to idealna książka na okres przedświąteczny. Ma cudowny klimat, fajnych bohaterów, ciekawą historię i pomimo tego, że jest przewidywalną książką to i tak bardzo dobrze bawiłam się podróżując po Londynie wraz z głównymi bohaterami. Jeśli szukacie książki idealnej na święta to proszę bardzo - ta nada się idealnie. Polecam przygotować sobie kakao, zabrać cieplutki kocyk i pogrążyć się w lekturze. Myślę, że nie będziecie zawiedzeni tą pozycją. :)


Za możliwość przeniesienia się na przedświąteczne ulice Londynu dziękuję Taniej Książce. :)

Udostępnij

piątek, 11 grudnia 2020

Ślub i wesele w czasach koronawirusa | Moja historia i ... ślubne wpadki :D

Dzisiejszy post będzie zupełnie nie w stylu bloga, ale postanowiłam że podzielę się z Wami pewnymi informacjami, które być może komuś się przydadzą. Od 29 sierpnia 2020 roku jestem mężatką. Pierwotnie ślub mieliśmy brać 6 czerwca, ale z racji wprowadzonych ograniczeń, zostaliśmy zmuszeni do przeniesienia daty (byliśmy w szoku, że zarówno sala, zespół, fotograf i kamerzysta mieli wolny termin zaledwie 2,5 miesiąca później, bo ja osobiście nie spodziewałam się tego, że uda się nam przenieść całą uroczystość na tak bliski termin).

Zaproszenia

Zaproszenia rozdawaliśmy w marcu i kwietniu. Były to zaproszenia z datą czerwcową, bo mieliśmy nadzieję (jak każdy chyba), że koronawirus do czerwca będzie tylko niemiłym wspomnieniem. Niestety rzeczywistość okazała się zupełnie inna. Zaprosiliśmy 170 osób, a w maju obowiązywał jeszcze limit do 50 gości, więc z początkiem maja zdecydowaliśmy o zmianie terminu. Zadzwoniliśmy do wszystkich usługodawców i o dziwo ustaliliśmy kolejny, bardzo przystępny dla nas termin. Nie drukowaliśmy nowych zaproszeń, bo uznaliśmy to za zbędny wydatek i telefonicznie dzwoniliśmy do gości z informacja o zmianie daty. Tydzień przed pierwotnie planowanym weselem okazało się, że ograniczenia zostaną zniesione akurat 6 czerwca i będzie możliwość organizacji wesela do 150 osób, ale to było już za późno na kolejne zmiany i powrót do pierwotnego terminu. 

Liczba gości

Mamy takie szczęście, że zarówno ja jak i mąż mieszkaliśmy w zielonych strefach, a nasz lokal również znajduje się w strefie zielonej tak więc mogliśmy spokojnie zrobić wesele na 150 osób. Ze 170 zaproszonych, finalnie mieliśmy 88 gości. 

Zabawa

Szczerze powiedziawszy w ogóle nie odczuliśmy, że nasze wesele było w pewien sposób ograniczone. Goście bawili się świetnie, my zresztą też. Każdy tańczył z każdym, ludzie się śmiali, pili, bawili... Ostatni goście wyszli jakoś około 6 rano, a my wróciliśmy do domu około 7. Mieliśmy mieć zapewniony pokój obok sali, ale stwierdziliśmy, że jedziemy do domu, a że mieliśmy jakieś 8 kilometrów to był to rzut beretem i nie trzeba było długo jechać.

Wpadki

Oczywiście nie obyło się bez wpadek, ale wydaje mi się, że nie ma wesel, na których wszystko szłoby według ściśle określonego planu. U nas zaliczyliśmy małą wpadkę już na początku. Po dotarciu do kościoła, razem ze świadkami poszliśmy do zakrystii aby podpisać dokumenty. Po chwili przybiegła do nas moja mama i pyta się mnie i mojej świadkowej gdzie mamy bukiety... A bukiety leżały sobie na komodzie w domu, gdzie zostały specjalnie położone tak aby były na widoku i aby ich nie zapomnieć. :D Druga wpadka przytrafiła nam się podczas wychodzenia z kościoła. Przed mszą umówiliśmy się z kamerzystą, że będziemy wychodzić bardzo wolno, żeby zdążył zrobić parę ujęć dronem i potem szybko przerzucić się na kamerę. Oczywiście wyszliśmy za szybko i nie mieliśmy nagranego wyjścia z kościoła. Potem wracaliśmy żeby je dograć... Ale grunt, że finalnie na nagraniu jest wszystko ładnie zmontowane i jakby ktoś nie wiedział, że robiliśmy dogrywkę wyjścia, to nawet by się nie skapnął. :D Kolejna wpadka dotyczyła już zabawy. Otóż nie ustaliliśmy z zespołem jakie zabawy chcielibyśmy na oczepinach. Co prawda muzyka pytała nas czy mamy jakieś konkretne życzenia, ale stwierdziliśmy, że pójdziemy na żywioł i damy im wolną rękę. Niestety pierwsza połowa zabawy niezbyt nam się podobała, ale to była po części nasza wina, bo niczego konkretnego nie ustaliliśmy.

Moje rady

Po pierwsze - nie stresujcie się! Ja osobiście nie byłam jakoś bardzo zestresowana, starałam się podejść do tego wszystkiego na luzie. Największym stresem było dla mnie wygłoszenie przysięgi (bałam się, że... zacznę się śmiać - bo mam tendencję do śmiania się w najmniej odpowiednich momentach). Równie stresujący był pierwszy taniec, bo bałam się, że podeptam męża, albo co gorsza poślizgnę się i upadnę. Mieliśmy plan żeby wynająć ciężki dym, żeby zasłonił nam nogi, przez co nie widać byłoby że się depczemy albo mylimy kroki (układu tanecznego zaczęliśmy się uczyć na sześć dni przed ślubem z filmików na yt :D), ale okazało się, że jest to całkiem spora inwestycja i koniec końców darowaliśmy to sobie. Po pierwszym tańcu stres całkowicie opadł i zaczęła się zarąbista zabawa.

Po drugie - nie planujcie wszystkiego w najdrobniejszych szczegółach - i tak Wam to nie wyjdzie w stu procentach tak jakbyście tego chcieli, bo w ostatniej chwili nawet może Wam wypaść coś co pokrzyżuje Wasze plany. Ja miałam tak z suknią. Od lutego miałam wybrana suknię, która miała czekać na mnie w salonie. Trzy tygodnie przed ślubem pojechałam do salonu z myślą, że wrócę do domu z kiecką... Okazało się że trochę mi się przytyło i nie da rady zasunąć zamka... :D Miałam dwa tygodnie (tak się umówiłam z panią z salonu) na to, żeby jak najbardziej schudnąć. Trochę schudłam, ale nie na tyle, żeby się zmieścić w kieckę, więc... wybrałam zupełnie inną. I jestem z tego bardzo zadowolona, bo uważam że finalnie wyglądałam w niej dużo lepiej niż w tej pierwszej. :D

 

Po trzecie - nie wydawajcie niepotrzebnie pieniędzy - my staraliśmy się możliwie jak najbardziej oszczędzać, ale i tak troszkę popłynęliśmy. Uważam, że inwestowanie w dekoracje sali jest zbędne. My postawiliśmy na dużą, leżącą na naszym sole wiązankę i kilka świec na stoły. Na tym nasze wydatki związane z dekoracja sali się skończyły. Sala zapewniła nam po dwa ładne bukieciki na stoły dla gości i w zupełności wystarczyły. Bądźmy szczerzy na dekoracje sali zwraca się uwagę (o ile w ogóle) na samym początku imprezy. Później jak już poleje się alkohol chyba nikt nie zwraca uwagę na to ile jest bukietów na stołach i czy serwetki pasują do winietek... Uważam, że lepiej dopłacić za porządnego fotografa i kamerzystę, niż wydawać pieniądze na 10 bukiecików.

Po czwarte - cieszcie się sobą - ślub i wesele przelecą Wam błyskawicznie. Sama nie wiem kiedy mi ta impreza zleciała, ale osobiście uważam, że wyciągnęłam z niej możliwie jak najwięcej - praktycznie wcale nie siedzieliśmy za swoim stołem - albo tańczyliśmy, albo siedzieliśmy wśród swoich gości, z tym że w naszym przypadku więcej było tańców niż siedzenia. Po północy pierwsi goście zaczęli się zbierać, więc każdemu poświęciliśmy chwilkę na wręczenie paczek z ciastem i podziękowanie za przybycie, było to może 5 - 10 minut, po czym na nowo wracaliśmy na parkiet żeby wybawić się najlepiej jak się tylko dało.


Po piąte - zabierzcie buty na zmianę! - to jest bardzo ważna rada, która tyczy się zarówno pań, jak i panów. Nawet jeśli wydaje wam się, że wasze buty są wygodne i rozchodzone na maksa i tak weźcie zapasową parę. Nie ma nic gorszego niż obcierający but, nie wybawicie się wtedy, tylko będziecie myśleli o tym jak cholernie wam niewygodnie. Przesiedzicie całe wesele, bo nie będziecie w stanie chodzić... naprawdę nie warto. Dodatkowa para butów nie zajmie Wam dużo miejsca w bagażniku a może uratować cały wieczór. Jeśli o mnie chodzi to miałam sandałki na słupku, w których byłam w kościele i tańczyłam pierwszy taniec. Potem przebrałam je na platformy, które były super wygodne.

Po szóste - nie próbujcie każdego na siłę uszczęśliwiać - zawsze znajdzie się ktoś, komu to, czy tamto nie będzie pasować. Trudno, jego problem. Wasz ślub i wesele to jeden, niepowtarzalny dzień w życiu i skupcie się w nim tylko i wyłącznie na sobie, nie ma sensu zawracać sobie głowę marudnym wujkiem, czy wiecznie narzekającą ciocią. Niech gadają, zawsze będą gadać.

Mam nadzieję, że w jakimś stopniu pomogłam tym osobom, przed którymi ten wielki dzień. Powtórzę jeszcze raz - nie stresujcie się i skupcie się na sobie. To Wy jesteście najważniejsi w tym dniu. Nie nastawiajcie się na to, że wszystko Wam się uda, bo zapewne nie obejdzie się bez wpadek. Cieszcie się sobą, a zapamiętacie ten dzień do końca życia. Powodzenia! :)

Udostępnij

środa, 2 grudnia 2020

Fascynująca historia pilotek w czasie II wojny światowej | Dziewczyny w przestworzach

W okresie jesienno - zimowym nachodzi mnie ochota na czytanie książek związanych z wojną, dlatego też bardzo zaintrygowała mnie powieść Noelle Salazar - Dziewczyny w przestworzach - która opowiada historię kobiet - pilotkami. Przyznam szczerze, że niewiele słyszałam o pilotkach z czasów II wojny światowej, dlatego tez, kiedy przyszła do mnie paczka z Taniej Książki, od razu zabrałam się za czytanie.

Siła jest kobietą - zasadę tę zdecydowanie podkreślają historie kobiet, które w czasach wojny nie poddawały się w nierównej walce. Sanitariuszki, łączniczki i... pilotki. Kobiety za sterem pełniły jedną z najważniejszych funkcji podczas II wojny światowej.


Audrey Coltrane od małego fascynowała się lotnictwem - jej największym marzeniem zawsze było posiadanie własnego, prawdziwego lotniska. Znalazła w sobie ogrom determinacji i samozaparcia, by zrealizować wyznaczone cele: pobierała lekcje latania u ojca, a choć jej matka starała się uchronić ją od tak poważnej decyzji, Audrey wkrótce została instruktorką latania na Hawajach. Wydawać by się mogło, że nowe, samodzielne życie w otoczeniu bliskich koleżanek i pierwsze poważniejsze uczucie do mężczyzny mogą prowadzić tylko ku lepszemu. Aż do jednej, pamiętnej daty, która całkowicie odmieniła jej spojrzenie na lotnictwo...

7 grudnia 1941 roku - atak na Pearl Harbor, utrata bliskiej osoby, chęć odwetu za niesprawiedliwość i okrucieństwo świata - te wszystkie sytuacje, połączone w całość pokierowały Audrey do najważniejszego wyboru w jej życiu. Coltrane dołączyła do korpusu pilotów. Stała się kobietą, która za wolność swoich bliskich położyła na szali własne życie - pokazała, jak ważne w życiu są rodzina, przyjaźń i walka o własne prawa.

 

Na samym początku trochę ciężko było mi się wgryźć w tę historię i sama do końca nie wiem czym było to spowodowane, bo język i styl jakim posługiwała się autorka jest naprawdę przyjemny i książkę czytało mi się stosunkowo szybko, chociaż miałam kilka dłuższych przerw w czytaniu, bo długi czas nie mogłam się przemóc żeby kontynuować lekturę, chociaż muszę zaznaczyć, że książka mi się podobała, więc nie wiem dlaczego jej czytanie szło mi aż tak opornie. Może to wina jakiegoś chwilowego zastoju czytelniczego.

 
Powieść pisana jest z perspektywy głównej bohaterki, która polubiłam. Podobało mi się jej dążenie do celu i nie poddawanie się, była na swój sposób uparta i zawzięta. Audrey jest kobietą silna i niezależną, a ja bardzo lubię takie bohaterki, dlatego też czytanie książki z jej perspektywy było bardzo przyjemne. Podobało mi się to w jaki sposób autorka ukazała siłę kobiet, ich niezależność i odwagę, którą niejeden raz wykazywali się bohaterowie książki.


Przyczepić muszę się jednak do początkowych rozdziałów książki. Pierwsze sceny rozgrywają się już w czasie kiedy na świecie trwała wojna (październik 1941 rok), a klimat w tych początkowych rozdziałach jest wręcz sielankowy. Nie pasowało mi to do mojego wyobrażenia o wojnie i na wstępie zapaliła mi się w głowie lampka ostrzegawcza, że z wojną ta powieść nie będzie miała wiele wspólnego. Na szczęście ten sielankowy klimat powieści nie trwał zbyt długo i po kilkudziesięciu stronach akcja zdecydowanie się zmieniła, a powieść nabrała tempa.

 
Jeśli lubicie wątki wojenne w literaturze, jeśli cenicie sobie silne, odważne i wytrwałe kobiety w książkach, jeśli ciekawi was historia pilotek w czasach wojny, to polecam wam sięgnąć po najnowszy bestseller wydawnictwa Kobiecego - Dziewczyny w przestworzach. Mimo tego, iż czytanie tej książki szło mi dosyć opornie, a pierwsze rozdziały nieco mnie zniechęciły, przez zbyt lekkie podejście do tematu wojny, to i tak uważam, że jest to ciekawa lektura, z którą warto się zapoznać. Na długie, zimne wieczory nada się idealnie. :)

Tę i inne nowości znajdziecie na Taniej Książce. :)

Udostępnij

czwartek, 5 listopada 2020

Świetna kontynuacja książki roku! | Republika smoka

Kilka dni temu na blogu pojawiła się recenzja Wojny makowej, która według mnie jest najlepszą książką jaką przeczytałam w tym roku. Dzisiaj natomiast chciałabym napisać kilka słów na temat jej kontynuacji, czyli Republiki smoka. Sporo osób uważa, że drugi tom jest jeszcze lepszy od pierwszego, ja natomiast sądzę, że był nieco słabszy, ale za to końcówka, dosłownie wgniotła mnie w fotel... Zapraszam Was serdecznie do dalszej recenzji. :)

Gniew zmieniający duszę w rozszalały ogień, którego nigdy nie da się ugasić. Oto cały świat Rin. Chwyciła los za gardło i wyrwała mu z trzewi swoją przyszłość- dostała się do Akademii Sinegardzkiej a potem dalej, dzień po dniu, walczyła by ją skończyć. Tylko po to, by patrzeć, jak jeden po drugim umierają jej przyjaciele. By oglądać góry usypane z trupów swoich rodaków. By stać się istotą, zdolną spalić cały naród najeźdźców w akcie niewyobrażalnej zemsty.

Teraz nie zostało jej nic, prócz odwetu na ostatniej zdrajczyni - Cesarzowej Su Daji. Oraz ciągłej walki z Feniksem, który nieustająco żąda ofiar. W chwili, gdy mu się podda, jej ciało stanie się ledwie narzędziem i będzie palić wszystko i wszystkich. A gdy cały świat zamieni się w popiół, Rin sama zamarzy o śmierci.

 

Po wydarzeniach z poprzedniej części Rin stała się tak naprawdę wrakiem człowieka. Dziewczyna nie potrafi znaleźć sobie miejsca, czuje silny gniew, który jako tako trzyma ją przy zdrowych zmysłach. Pragnie zemsty i nie zawaha się przed niczym. Widać ogromną przepaść między Rin z początkowych rozdziałów Wojny makowej, a dziewczyną jaką stała się w Republice smoka. Wojna odcisnęła na niej swoje piętno (zresztą pozostałe postacie również się zmieniły). Wydaje mi się, że ta część jest dużo bardziej dorosła. Pojawia się tutaj sporo polityki i w zasadzie przez pierwsze 300-400 stron obserwujemy głównie polityczne potyczki możnowładców. Prawdziwa akcja zaczyna się w drugiej połowie książki.

Styl R. F. Kuang pozostaje niezmiennie rewelacyjny. Kiedy przyszła do mnie paczka od Taniej Książki, w pierwszej chwili pomyślałam, że może przypadkowo wysłano do mnie dwie książki. Dopiero po rozpakowaniu zobaczyłam, że po prostu Republika smoka jest tak gruba. Prawie 800 stron, a mimo to... w ogóle tego nie czuć. Przez tę historię po prostu się płynie i o ile pierwsza połowa szła mi nieco wolniej, to druga pędziła już na łeb na szyję, a zakończenie... Kurwa mać, zakończenie było cholernie dobre i niesamowicie zaskakujące! 


Tylu emocji naprawdę dawno nie doświadczyłam. Czytając historię Rin, równie brutalną, równie zaskakującą i szalenie dobrą jak w poprzedniej części, czułam się niesamowicie rozemocjonowana. Do tej pory nie mogę zapomnieć o tym co tam się wydarzyło. Końcówka była epicka, przez co nie mogę się doczekać ostatniego tomu trylogii. R. F. Kuang to rewelacyjna pisarka, która zaskakuje z każdym rozdziałem. Podobnie jak w poprzednim tomie - tutaj nigdy nie możemy mieć pewności kto zginie a kto przeżyje. Wydaje mi się, że akcja była nieco wolniejsza (nie licząc epickiej końcówki) niż w Wojnie makowej. W Republice smoka autorka bardziej skupiła się na polityce, na relacjach między postaciami i pojawił się mały zalążek wątku miłosnego, ale nie będę się o nim bardzo rozpisywać, bo nie chciałabym Wam niczego przez przypadek zaspoilerować.

Pomimo tego, iż w moim odczuciu pierwszy tom był nieco lepszy, to i tak jestem bardzo zadowolona i cały czas zachwycam się tą trylogią. To kawał dobrej, genialnej fantastyki, do której na pewno będę wracać. Mimo tego, że nie zawsze zgadzałam się z główną bohaterką, mimo tego, że czasem działała mi na nerwy, to koniec końców i tak jej kibicowałam i trzymałam za nią kciuki. Jeszcze bardziej polubiłam Kitaja i jeszcze bardziej znienawidziłam pewną postać. Mam nadzieję, że trzeci tom ukaże się jak najszybciej, bo już nie mogę się doczekać, a do Was mam jedną prośbę - przeczytajcie tę rewelacyjną historię! Gorąco polecam.


Republikę smoka oraz inne książki z gatunku fantastyki znajdziecie na Taniej Książce :)

Udostępnij

poniedziałek, 2 listopada 2020

Książka roku, rewelacyjna fantastyka | Wojna makowa

Niedawno miała miejsce premiera drugiego tomu Wojny makowej. Jest to cholernie dobra historia i uważam, że każdy miłośnik fantastyki obowiązkowo powinien sięgnąć po powieści R. F. Kuang. Dzisiaj opowiem Wam co nieco o pierwszym tomie, a mianowicie o Wojnie makowej, a już za kilka dni dodam recenzję tomu drugiego. Jeśli chcecie poznać powody, dla których nie możecie przejść obok tej książki obojętnie, to zapraszam do mojej dzisiejszej recenzji. 

Kiedy jesteś sierotą wojenną świat ma dla ciebie głównie pogardę, odrzucenie, brutalność i ból. Czasem, jeśli akurat masz szczęście, obojętność. Jeśli natomiast do tego jesteś dziewczynką, szczęście ma twoja przybrana rodzina. Zawsze może ubić interes i sprzedać cię na żonę jakiemuś zamożnemu staruchowi.

Rin doświadczyła tego wszystkiego. Jest nikim, jej życie nie ma dla nikogo żadnego znaczenia, nikogo też nie obchodzi jej los. Jeśli chce wydostać się z rynsztoka, w którym się wychowała, ma tylko dwie drogi. Pierwsza wiedzie przez łóżko obmierzłego starca. Druga, przez bramę Akademii Sinegradzkiej – elitarnej szkoły wojskowej. Aby podążyć tą drugą drogą, Rin zrobi wszystko, co tylko leży w ludzkiej mocy. A nawet więcej. 

To nie jest historia o potędze nauki, sile przyjaźni czy starciach wielkiej magii. To jest historia o kołach czasu, które nieustępliwie i bezlitośnie mielą ludzkie losy. I o dziewczynie, która zniszczyła cały mechanizm. Kamieniem, bo na miecz była za biedna. 

 

Słuchajcie... nie wiem jak Wy, ale ja zostałam już kupiona samym opisem, a zwłaszcza ostatnimi zdaniami - "To jest historia o kołach czasu, które nieustępliwie i bezlitośnie mielą ludzkie losy. I o dziewczynie, która zniszczyła cały mechanizm. Kamieniem, bo na miecz była za biedna." Te słowa wywarły na mnie cholernie duże wrażenie i już po ich przeczytaniu czułam, że będzie to niezwykła historia, która zapadnie mi w pamięć i pozostanie w moim sercu. Nie myliłam się. 

Naprawdę ciężko jest mi uwierzyć w to, że Wojna makowa jest debiutem pani Kuang. Ta książka pisana jest w niesamowity sposób, styl autorki jest genialny, a sam pomysł na fabułę, mapa, która jest rewelacyjna, postacie, opis świata przedstawionego w powieści to majstersztyk. Pomimo tego, iż wydaje się, że w samym pomyśle na podzielenie państwa na mniejsze prowincje, nie ma nic odkrywczego, bo przecież nie pierwszy raz spotykamy w książkach tak skonstruowane światy, to w Wojnie makowej jest taki specyficzny powiew świeżości. Niby to już było, ale jednak tutaj mamy to przedstawione w innej, świeżej, ciekawej odsłonie. 

 

Kreacja bohaterów jest niesamowita. To jak Rin się rozwija, postać Altana, którą cały czas poznajemy z nieco innej strony niż zaledwie kilka stron wcześniej, mistrzowie Akademii, Kitaj (którego uwielbiam), czy też specyficzna postać Nezhy... wszystkie te osoby są rewelacyjnie ukazane, genialnie przedstawione i chylę czoła autorce za tak świetną kreację bohaterów. To samo tyczy się relacji między nimi. Wiadomo - na wojnie różnie bywa, więc te relacje zmieniają się w zasadzie przez całą książkę i jest to rewelacyjnie opisane. Na duży plus zasługuje fakt, że w Wojnie makowej w zasadzie nie spotkacie wątku miłosnego. Są pewne aluzje pomiędzy postaciami, ale tutaj najważniejsza jest wojna i sytuacja w jakiej znalazło się cesarstwo. W wielu książkach z tego gatunku wątek miłosny przyćmiewał większą część historii, przez co fantastyka mieszała się tak naprawdę z romansem (na przykład W pierścieniu ognia). Tutaj natomiast postacie nawet nie mają czasu myśleć o innych w kategoriach romantycznych, bo są skupieni na wojnie. 

Wojna opisana przez R. F. Kuang jest niezwykle brutalna. Autorka serwuje nam bardzo szczegółowe, drastyczne opisy. Wraz z bohaterami przemierzamy kolejne miasta, w których jedyne na co natrafiamy to śmierć i zniszczenie. Nie jest to powieść dla wrażliwych, brutalnych scen tutaj nie brakuje, ale daje to takiego realizmu i genialnie spaja całą akcję, niezwykle pobudza wyobraźnię i obrazuje nam oblicze wojny jaka rozgrywa się na kartach powieści. Poza tym, autorka nie oszczędza bohaterów, nie ułatwia im życia, wręcz przeciwnie, zadaje im sporo cierpienia. W zasadzie do ostatnich stron nie wiemy kto przeżyje, a kto zginie, a zginąć może dosłownie każdy.


Wojna makowa to najlepsza książka jaką czytałam w tym roku i jedna z lepszych, które w ogóle przeczytałam w całym swoim życiu. To rewelacyjnie skonstruowana historia, z genialnymi postaciami, świetnie wykreowanym światem. Pomimo tego, że ma ponad 600 stron, w ogóle się tego nie odczuwa. To powieść ze świetną fabułą, pełną zwrotów akcji i trzymającą w napięciu. Oprócz tego, trudno mi nie wspomnieć o przepięknym wydaniu tej książki. Co jakiś czas pojawiają się ilustracje, nad każdym rozdziałem jest mały obrazek, a sama okładka jest przepiękna (zarówno ta w miękkiej oprawie, jak i w wydaniu zintegrowanym). Z całego serca polecam Wam Wojnę makową, na pewno jeszcze nie raz, nie dwa do niej wrócę i już nie mogę się doczekać premiery trzeciego tomu (bo drugi już za mną). To jedna z najlepszych książek mojego życia i gorąco liczę na to, że Wam również się spodoba. :)

Udostępnij

czwartek, 29 października 2020

Kilka słów o retellingu Pięknej i Bestii | Zaczytana i Bestia

Piękna i Bestia to jedna z moich ulubionych baśni, dlatego też lubię sięgać po historie, które są na niej oparte. Przy okazji przeglądania Taniej Książki, natknęłam się na najnowszą powieść Ashley Poston, wydaną w Polce, a mianowicie Zaczytaną i bestię. Opis tej książki wydał mi się trochę zbyt cukierkowy, ale fakt, iż jest to retelling wyżej wspomnianej Pięknej i Bestii, przekonał mnie do zabrania się za tę historię.

Rosie Thorne jest tylko zwykłą, skromną dziewczyną, która kocha czytać. Olbrzymią miłością darzy także "Starfield". Dzięki swoim pasją udaje jej się nie zwariować, chociaż ma przed sobą wiele trudnych wyborów i wciąż nie poradziła sobie ze śmiercią mamy. To właśnie ona zaraziła ją miłością do książek. Była jej wzorem, a teraz Rosie musi radzić sobie sama.

Świat dziewczyny przewraca się do góry nogami, kiedy na skutek przypadkowych działań niszczy drogocenną książkę. Jej karą okazuje się uprzątnięcie olbrzymiej, zakurzonej biblioteczki. Wydawać by się mogło, że to wymarzona kara dla miłośniczki literatury. Jest tylko jeden mały problem - nie jest tam sama. Dziewczyna odbywa karę w pobliżu jednej z najpopularniejszych sław Hollywood. Vance Reigns wkracza w jej życie niczym tornado. Chłopak okazuje się jednak niezwykle denerwujący oraz zapatrzony w siebie.

Gwiazda "Starfield" nigdy nie przejmowała się jutrem. Aktor wywołał niemały skandal, który skończył się jego przymusowym zamknięciem w miasteczku, gdzie dziennikarze nie mają do niego dostępu. Czy ta dwójka znajdzie wspólny język? A może początkowa nienawiść przerodzi się w miłość? Jedno jest pewne. Od historii tej dwójki nie da się oderwać.

 

Niezwykłą zaletą tej książki jest sposób w jaki została napisana. Styl autorki jest niezwykle lekki i przyjemny. Jako iż powieść Poston bazuje na Pięknej i Bestii, pojawiało się w niej sporo subtelnych odniesień do tej baśni. Bardzo mi się to podobało, bo nadawało uroku całej książce, a odkrywanie u głównych bohaterów cech, które posiadała Bella, czy też Bestia w oryginalnej wersji, było świetną zabawą.


Coś co wyróżnia tę pozycję na tle innych młodzieżówek to postać Quinn. Jest to postać niebinarna i po raz pierwszy odkąd zaczęłam swoja przygodę z czytaniem spotkałam się z niebinarnym bohaterem literackim. Ciekawy i oryginalny zabieg, aczkolwiek osobiście jakoś nie polubiłam Quinn. Podobnie zresztą miałam z Annie, najlepszą przyjaciółką głównej bohaterki. W tej powieści w zasadzie polubiłam tylko Rosie (bo Vance też mnie irytował - był zbyt gburowaty, samolubny i egoistyczny jak dla mnie, a jego późniejsza przemiana jakoś mnie nie przekonała).

Co do samej fabuły - było całkiem ciekawie, ale niestety raczej szybko zapomnę o tej książce. Prócz wyżej wspomnianej niebinarnej postaci, czyli Quinn, Zaczytana i Bestia nie miała w sobie nic oryginalnego, pojawiały się tutaj utarte już schematy, wątek romantyczny też mnie specjalnie nie zaintrygował (przypuszczam, że sporą zasługą w tym przypadku było to, że jak już wspomniałam - nie lubiłam się z Vancem) i gdyby nie lekkie i przyjemne pióro autorki, to obawiam się że wymęczyłabym tę powieść.


Osobiście uważam, że jest to książka idealna dla 15, czy 16 latków, ja chyba już troszkę wyrosłam z tego typu książek i być może to dlatego nie wywarła ona na mnie większego wrażenia. Nie twierdzę, że jest to powieść zła, bo nie jest, po prostu do mnie nie trafiła. Jestem przekonana, że młodszym czytelnikom powinna się spodobać. Styl pisania Ashley Poston jest prosty i przyjemny, a sama książka jest miłym czasoumilaczem, aczkolwiek pewnie dosyć szybko o niej zapomnę i raczej nie sięgnę po inne książki tej autorki. Jeśli czytaliście tę powieść, albo macie ją w planach to koniecznie dajcie mi znać w komentarzu. :)

Zaczytaną i Bestię oraz inne książki dla młodzieży znajdziecie na Taniej Książce :)

Udostępnij

wtorek, 20 października 2020

Historia miłosna w czasach wojny | Wojenna miłość

Ostatnio coraz częściej sięgam po powieści, które poruszają tematykę wojenną. Przeglądając ofertę Taniej Książki natknęłam się na powieść, o której dziś troszkę Wam opowiem, a mianowicie Wojenną miłość. Opis tej pozycji dosyć mocno mnie zaintrygował, więc stwierdziłam, że bardzo chętnie się za nią zabiorę. Mimo tego, iż nie jest to historia bez wad, i tak uważam, że jest godna polecenia i warta uwagi, szczególnie jeśli lubicie książki opowiadające o drugiej wojnie światowej.

W sercu okupowanej przez nazistów Europy następuje przypadkowe, przelotne spotkanie dwóch osób. Jedną z nich jest bojowniczka ruchu oporu; drugą jeniec wojenny. Wymięty liścik, który trafił do jego rąk, kieruje tych dwoje nieznajomych na kurs, który na zawsze odmieni ich życie.

"Wojenna miłość" to prawdziwa historia Josefine Lobnik i Bruce’a Murraya, którzy dzięki niemal niemożliwym zbiegom okoliczności, pośród brutalnej wojny, odkrywają miłość.

To opowieść o wielkiej odwadze, brawurowych ucieczkach, zdradzie, torturach i odwecie.

To niezwykła historia ich miłości, która przetrwała na przekór wszystkiemu.

To niezwykła relacja dwojga zwykłych ludzi żyjących w niewyobrażalnie barbarzyńskim reżimie Hitlera.

 

Akcja książki rozpoczyna się w momencie kiedy Josefine i Bruce spotykają się po raz pierwszy. Nie jest to zwykłe spotkanie, bowiem dziewczyna szalenie martwi się losami brata, o którym słuch zaginął i nikt nie wie co się z nim stało, a Bruce został jeńcem wojennym i trafił w ręce wroga. Powieść pisana jest z dwóch perspektyw, które momentami łączą się w jedną. Dzięki temu śledzimy losy zarówno Josefine, jak i Bruce'a i mamy okazję zaobserwować w jaki sposób znaleźli się w takim, a nie innym położeniu. Autor zręcznie przeskakuje z jednego punktu widzenia, do drugiego i daje nam możliwość stopniowego poznawania głównych bohaterów, którzy są niezwykle odważnymi i dającymi się lubić postaciami.

Na początku tej recenzji, wspomniałam Wam o tym, że w tej książce nie brakuje wad. Jedną z nich jest... nuda. O ile pierwsze kilka rozdziały były naprawdę interesujące i trzymały w napięciu, a o tyle gdzieś w połowie książki zaczęłam się nudzić. Akcja zdecydowanie zwolniła, a ja przestałam czerpać radość z czytania tej pozycji. Mniej więcej w środku książki zaczęłam powątpiewać w to, iż finalnie dam jej pozytywna ocenę, bo naprawdę niezbyt wiele się w moim odczuciu działo. Na szczęście w pewnym momencie akcja znów ruszyła, a ja zyskałam pewność że czytanie Wojennej miłości nie będzie stratą czasu.


Na okładce książki widać, iż poleca ją autorka Tatuażysty z Auschwitz (ta książka kompletnie mi się nie podobała, byłam nią zawiedziona i rozczarowana tym, jak autorka wybieliła okrutną wojenna rzeczywistość ukazując ją w całkiem niezłym świetle), pisząc że jest to miłosna historia, której nigdy nie zapomni. Poniekąd zgadzam się z tym stwierdzeniem, bo historia Josefine i Bruca jest (pomimo brutalnych, wojennych czasów, w których rozgrywa się akcja powieści) piękna. Najbardziej niesamowite jest to, że jest to książka oparta na faktach i opowiada losy ludzi, którzy istnieli naprawdę i przeżyli to piekło jakim była wojna, przy okazji odnajdując miłość. Ten fakt chyba najbardziej mnie poruszył, bo jakby nie patrzeć, okoliczności w jakich spotkali się nasi bohaterowie były bardzo niecodzienne, a fakt że te same osoby, spotkały się później w zupełnie innym miejscu niż pierwotnie, sprawia że człowiek zaczyna wierzyć w przeznaczenie.

Pomimo tego, że Wojenna miłość mniej więcej w połowie jest dosyć nudna, a akcja zdecydowanie zwalnia tempa i przez kilka rozdziałów wlecze się dosyć mocno, to i tak uważam, że warto przeczytać tę książkę. Historia Josefine i Bruca jest naprawdę piękna, a uczucie miedzy nimi niezwykle mocne. Nie brakuje tutaj opisów okrutnych zbrodni dokonywanych w czasach wojny, autorka szczegółowo i dokładnie opisała okropności z jakimi musieli się mierzyć bohaterowie, przez co nie jest to powieść dla każdego. Niemniej jednak, fanom literatury wojennej i romansów powinna przypaść do gustu. Mimo pary zgrzytów jest to pozycja warta polecenia i ciesze się, że zdecydowałam się po nią sięgnąć.


Wojenną miłość oraz inne nowości znajdziecie na Taniej Książce :)



Udostępnij

środa, 14 października 2020

Fall into autumn BOOK TAG

Nawet nie chcę sprawdzać kiedy ostatnio pojawił się tutaj jakiś TAG (może lepiej nie sprawdzać :D), a pomyślałam sobie, że może miło byłoby tak dla odmiany opublikować coś innego niż ciągłe recenzje książek. Zaczęłam szukać ciekawych TAGów i natknęłam się na Fall into autumn BOOK TAG na kanale u Justyny (tutaj macie link), a jako iż mamy jesień, to stwierdziłam, że idealnie się nadaje. Jeśli jesteście ciekawi tego TAGu i moich odpowiedzi, to serdecznie zapraszam. :)


Liść - bohater, który tak cie wkurzył, że przywaliłabyś mu z liścia

Postanowiłam, że nie pójdę na łatwiznę i nie będę wskazywać tutaj oczywistych dla mnie postaci, typu Draco Malfoy, czy Coriolanus Snow, żeby wysilić swoje szare komórki i bardziej zastanowić się nad poszczególnymi kategoriami, dlatego też postawię tutaj na Wiktora Sokołowa z Jaskółek z Czarnobyla. Jest to człowiek, który nie ma absolutnie żadnych skrupułów, wyjątkowo okrutny, fałszywy i bezlitosny. Już na samym początku książki poczułam do niego niechęć, która coraz bardziej się pogłębiała.


Kałuża - na jakiej książce najbardziej płakałaś

Ja z reguły nie płaczę podczas czytania książek, a jeśli już to naprawdę rzadko kiedy tak się dzieje. Ostatnio mocno się wzruszyłam na Wojnie makowej, więc to ją zaliczę pod tę kategorię. Swoją drogą to najlepsza książka jaką czytałam w tym roku i postaram się napisać kilka słów na jej temat, bo zdecydowanie warta jest uwagi.


Ciemne poranki - po jakiej książce miałaś kaca książkowego


Podobnie jak wyżej, mam problem z wskazaniem tutaj jakiejś konkretnej pozycji, bo szczerze mówiąc to nie jestem pewna czy kiedykolwiek miałam takiego kaca książkowego... Na pewno dosyć długo rozmyślałam o Balladzie ptaków i węży, która jest po prostu genialna i też muszę o niej coś tutaj napisać. Siedziała mi w głowie bardzo długo i rozmyślałam o całej trylogii Igrzysk przy okazji, o postaci Snowa i jego przemianie... Nie wiem czy można uznać to za kaca książkowego, no ale chyba nic więcej na ten moment tutaj nie wymyślę.


Kocyk - książka która sprawiła że było ci ciepło na sercu


Zdecydowanie Małe kobietki - jest to historia tak urocza i ciepła, że na samą myśl robi mi się ciepło na serduchu. Życie codzienne tytułowych kobietek, przygody Jo i cały klimat tej książki jest tak niesamowicie ciepły i rodzinny... Jest to pierwszy typowy klasyk jaki czytałam, ale na pewno nie ostatni.


Czerwone liście - zakończenie jakiej książki sprawiło że poczerwieniałaś ze złości


Troszeczkę tutaj oszukam, bo w przypadku Tatuażysty z Auschwitz denerwowało mnie praktycznie wszystko, a nie tylko zakończenie. To powieść diabelnie krzywdząca, spłycająca historię i ukazująca piekło na Ziemi jakim był obóz w całkiem niezłym świetle. Przez trzy czwarte książki byłam czerwona ze złości i zniesmaczona kierunkiem w jakim zmierzała fabuła. Bardzo mi przykro, bo to mogła być naprawdę wartościowa książka... 


Kasztan - dobra książka o której zapomniałaś


Złodziejka książek, którą czytałam już kilka lat temu i bardzo mocno ja polecałam, pisałam o niej na blogu, pojawiła się nawet w zestawieniu najlepszych książek roku, ale na chwile obecną... praktycznie nic z niej nie pamiętam. Wiem, że sposób narracji był niezwykły, bo książka pisana była z perspektywy śmierci, wiem że główna bohaterka (zresztą jak wskazuje sam tytuł) kradła książki w trakcie wojny... ale w sumie nie pamiętam nic poza tym. Trochę mnie to dziwi, bo większość książek, które wywarły na mnie tak duże wrażenie jak ta, jednak zostają mi w pamięci. To chyba znak, że muszę ja sobie odświeżyć.


Kalosze - dobra książka w którą nie potrafiłaś się wgryźć

Behawiorysta idealnie mi tutaj pasuje, bo zabierałam się za nią co najmniej trzy razy. Za każdym razem czytałam kilka stron po czym odkładałam książkę na półkę i zapominałam o niej na dłuższy czas. Nie wiem w sumie czym to było spowodowane, ale koniec końców spiełam tyłek i przeczytałam całą książkę, która okazała się naprawdę dobra i bardzo mnie zachęciła do sięgnięcia po inne powieści Mroza. 

 

Dynia - książka przy której się męczyłaś


Męczyłam, męczyłam i nie dokończyłam... Marsjanin, czyli książka która swego czasu była bardzo popularna i zachwalana. Pełna pozytywnej energii zabrałam się za czytanie i do dziś nie skończyłam... Książka jest napisana dość zawiłym, naukowym językiem. Sporo tutaj fizyki, a ja jako typowa humanistka po prostu nie ogarniałam w pewnym momencie o co w ogóle chodzi. Może kiedyś skuszę się jeszcze i spróbuję przeczytać ją ponownie, ale wątpię czy coś z tego wyjdzie. 

 

Szarlotka - książka która kojarzy ci się z domem


Bez żadnych wątpliwości - Harry Potter. To jest jedna z książek mojego życia, którą czytałam już ładnych parę razy i za każdym razem zachwycam się nią tak samo. Kojarzy mi się z domem, bo bije z niej taki ciepły i rodzinny klimat, relacje między bohaterami to coś wspaniałego i nie wyobrażam sobie dopasować do tej kategorii innej książki. 


Tym oto sposobem dotarliśmy do końca. Powiem Wam szczerze, że bardzo mi brakowało pisania takich luźniejszych postów i chyba muszę się postarać o to aby pojawiały się częściej na blogu. Tymczasem życzę wam wszystkiego dobrego i zmykam czytać Wojenną miłość. :) 

Udostępnij

czwartek, 8 października 2020

Recenzja, która powinna pojawić się już dawno temu | Imperium ognia

Powiem Wam, że bardzo się zdziwiłam w momencie, w którym zdałam sobie sprawę, że wcześniej nie pisałam o tej książce. Przeczytałam ją już dosyć dawno temu i byłam wręcz przekonana, ze już o niej wspominałam. No, ale korzystając z okazji, że kilka dni temu przeczytałam ją bodajże po raz trzeci, postanowiłam, że muszę o niej naskrobać kilka słów - tym bardziej, że jest to rewelacyjna historia!

Laia należy do kasty Uczonych – w bezwzględnym Imperium tacy jak ona są zepchnięci na margines, stale inwigilowani i prześladowani. Aby ocalić brata oskarżonego o zdradę, dziewczyna wstępuje w szeregi buntowników i wyrusza ze śmiertelnie niebezpieczną misją do gniazda zła: zostaje niewolnicą w Akademii szkolącej najwierniejszych, najbardziej bezwzględnych żołnierzy Imperium. Jednym z nich jest Elias. Choć należy do wyróżniających się studentów , w jego sercu narastają wątpliwości, czy rola okrutnego egzekutora jest rzeczywiście tą, jaką chce odgrywać przez całe dorosłe życie. Przypadkowe spotkanie dwojga młodych ludzi nie tylko całkowicie odmieni ich losy, lecz także wstrząśnie posadami świata, w którym oboje żyją.

Sabaa Tahir ma niezwykle przyjemny styl pisania, co sprawia że przez jej książkę po prostu się płynie - jakby nie było Imperium ognia ma ponad 500 stron, ale człowiek w ogóle tego nie odczuwa, bo powieść jest cholernie dobra, świetnie napisana i wciąga jak mało która książka. Sam fakt, że przeczytałam ją trzy razy i za każdym razem tak samo nie mogłam się oderwać i z wypiekami na twarzy śledziłam dalsze losy bohaterów, świadczy o tym jaka ta książka jest dobra. Nie będzie przesadą jeśli teraz Wam napiszę, że to jedna z najlepszych książek fantastycznych jakie miałam okazję przeczytać.

Fabuła jest genialna - brutalne Imperium, szkoła gdzie trenuje się ludzi już od najmłodszych lat na bezwzględnych morderców, Maski przywierające do twarzy, z jednej strony przepych, z drugiej bieda - te i wiele innych czynników czyni powieść Tahir oryginalną, ciekawą i cholernie wciągającą. Ponadto wspaniali bohaterowie, bardzo dobrze wykreowani. Nawet postacie drugoplanowe są dokładnie przedstawione - autorka uwzględniła ich wady i zalety, a rzadko kiedy zdarza się, żeby każda postać w książce była tak wyrazista jak to jest w przypadku Imperium ognia.

Historia Lai i Eliasa jest brutalna - autorka nie bawi się w subtelne opisywanie niektórych szczegółów, tylko bombarduje nas informacjami niezależnie od tego czy dzieją się rzeczy brutalne, czy też nie. Sabaa pisze prosto z mostu o tym co się dzieje, za co należy jej się kolejny plus - nie spłyca historii, nadaje jej realizmu, intensywności. Czytając tę powieść można czuć wielką pasję i zaangażowanie autorki - te emocje po prostu wylewają się z książki.

Kolejną wielka zaletą książki jest świetnie poprowadzony wątek miłosny. Rozwija się on powoli, płynnie. W zasadzie scen miłosnych nie ma zbyt dużo w tej książce - da się wyczuć chemię między bohaterami, ale uczucie jest na dalszym planie - nie zaburza całej historii, ale jest rewelacyjnie w nią wpasowane, dopełnia całą historię. Nie wiem jak Was, ale mnie potwornie irytuje kiedy czytam jakąś książkę, która niby miała być fantastyka, ale cała fabuła jest przygaszona przez wątek miłosny, wokół którego tak w zasadzie krąży cała historia, przez co książka jest bardziej romansidłem niż fantastyką.

Powieść pisana jest z dwóch perspektyw - raz widzimy całą akcję oczami Eliasa, a innym razem - oczami Lai. To sprawia, że możemy dobrze poznać obie te postacie, a historia jest jeszcze ciekawsza. Zarówno Elias, jak i Laia są bohaterami wartymi uwagi i według mnie tworzą jedną z lepszych literackich par. Na pierwszy rzut oka wydają się zupełnie różni, jednak po dłuższej lekturze okazuje się, że wcale tak nie jest.

Imperium ognia to kawał dobrej książki - wciąga, porusza, ma wspaniałych bohaterów, jest intrygująca i ma w sobie coś, co sprawia że chce się do tej pozycji wracać aby móc przeżywać ja na nowo i co najlepsze - za każdym razem wciąga tak samo. Bardzo mocno Wam polecam tę książkę, jestem już po lekturze drugiego tomu i już się nie mogę doczekać aż sięgnę po trzeci. Dajcie się porwać do okrutnego Imperium i wierzcie mi - nie będziecie mogli się oderwać.

Udostępnij

wtorek, 29 września 2020

Panie i Panowie, oto Daisy Jones & The Six!

Wydaje mi się, że w tej chwili szał na tę książkę nieco opadł, aczkolwiek i tak w miarę często miga mi przed oczami na instagramie. Mowa oczywiście o najnowszej powieści Taylor Jenkins Reid wydanej w Polsce, a mianowicie - Daisy Jones & The Six. Muszę Wam powiedzieć, że kilka tygodni temu, gdzieś w okolicach jej premiery, kiedy mówiono o niej dosłownie wszędzie i wychwalano ją pod niebiosa, nabrałam na nią olbrzymiej ochoty i chciałam jak najszybciej ją przeczytać. W końcu mi się udało i chętnie opowiem Wam co nieco o Daisy Jones.

Daisy Jones & The Six to zespół rockowy, który bije rekordy popularności na całym świecie. Na ich koncertach bawią się tysiące fanów, a kolejne single nie schodzą z list przebojów. Właśnie dlatego cały świat jest w szoku, kiedy zespół z dnia na dzień rozpada się. Czy dowiemy się jakie wydarzenia doprowadziły do tych niespodziewanych okoliczności?

 

Niesamowite jest to, że po przeczytaniu tej książki byłam naprawdę zaskoczona, że tytułowy zespół nigdy tak naprawdę nie istniał. Nawet szukałam informacji w internecie żeby się o tym upewnić na sto procent. Świadczy to o tym, że Taylor Jenkins Reid jest cholernie dobrą pisarką. Stworzyła postacie tak realistyczne, barwne i wyraziste i jestem w głębokim szoku jak świetnie jej to wyszło. Sam pomysł na sposób opisania tej historii jest niezwykle ciekawy i bardzo oryginalny - autorka postanowiła opisać losy zespołu za pomocą wywiadów. Brzmi intrygująco, prawda?

Dzięki temu iż ta książka to jeden wielki wywiad, mamy możliwość poznania wielu różnych punktów widzenia odnośnie jednej sytuacji. To był świetny zabieg, bo dało się zauważyć, że dosyć często perspektywa jednej postaci różniła się diametralnie od perspektywy innego bohatera. Pokazuje to, że każdy człowiek ma prawo inaczej odbierać te same zdarzenia.  Czytanie tej pozycji w takiej niecodziennej formie to była świetna przygoda i dodatkowa rozrywka, a styl pisania autorki jest lekki i przyjemny, przeczytacie tę powieść błyskawicznie.


Nie ukrywam, że ilość bohaterów na początku mnie trochę przytłaczała i nie bardzo mogłam się odnaleźć w tym, kto jest kim. Później już nie miałam z tym problemów, dzięki temu że każdy jest inny, wyjątkowy na swój sposób i nawet bez przeczytania imienia postaci, która w danym momencie o czymś opowiadała, potrafiłam sobie wyobrazić kto co mówił. Jeśli już jesteśmy przy bohaterach, to muszę Wam powiedzieć, iż tytułowa Daisy jest jedną z najbardziej fascynujących postaci z jakimi się do tej pory spotkałam. Non stop naćpana, pełna energii, niedająca sobą rządzić. To do Daisy należało ostatnie słowo, lubiła być w centrum zainteresowania, nie zwracała uwagi na to jak ludzie ją postrzegają. Nie jestem pewna czy polubiłam ją w stu procentach, bo niektóre jej cechy mocno mnie irytowały, ale jestem nią autentycznie oczarowana i na pewno szybko o niej nie zapomnę.

Kolejna zaleta tej książki to rewelacyjny klimat lat siedemdziesiątych. Słowa, które idealnie opisują tę pozycję to "sex, drugs and Rock'N'Roll". To właśnie tutaj dominuje i tworzy ten niezwykły klimat. Przez to też na pewno nie dałabym tej książki młodszemu czytelnikowi, bo po prostu jest zbyt mocna. Bardzo się cieszę że miałam okazję przeczytać historię Daisy Jones & The Six. Była to rewelacyjna rozrywka, bardzo wciągająca lektura i taki trochę wehikuł czasu prowadzący prosto do lat 70. Co prawda nie było tutaj niezwykłych zwrotów akcji, bo zakończenie jest dosyć łatwe do przewidzenia, ale i tak kilka rzeczy mnie zaskoczyło. Jest to na pewno pozycja, która bardzo się wyróżnia na tle innych książek, głównie za sprawą specyficznej głównej bohaterki i sposobu w jaki została napisana. To jedna z lepszych książek dla kobiet, aczkolwiek panom również powinna się spodobać. Mam nadzieję, że zachęciłam Was do sięgnięcia po nią, bo naprawdę warto. Polecam!

Udostępnij

wtorek, 22 września 2020

Historia, której się nie spodziewałam... | Księżniczka - Danielle Steel

Przeglądając ostatnio nowości natknęłam się na najnowszą powieść Danielle Steel, a mianowicie Księżniczkę. Bardzo mnie zaciekawił opis tej książki: fabuła osadzona w realiach drugiej wojny światowej, Anglia, czy też losy rodziny królewskiej brzmiały niezwykle zachęcająco i wydawało mi się, że to będzie powieść idealna dla mnie i trafiająca w mój gust czytelniczy. Miałam sporą ochotę na przeczytanie tej historii i liczyłam na to, że wciągnie mnie i zaciekawi... No i niestety, tak się nie stało.

Charlotte jest młodziutką córką pary królewskiej, którą czeka przyszłość pełna blasku i bogactw. Sielankowe życie księżniczki przerywa tragedia II wojny światowej.

Kiedy walki zbierają coraz bardziej krwawe żniwo, para królewska decyduje się wysłać córkę na wieś, by chronić ją przed okropnościami wojny. Dziewczyna została wysłana do rodziny szlacheckiej w hrabstwie Yorkshire, gdzie musi ukrywać swoją prawdziwą tożsamość. Jest to jedyny sposób na to, by rodzina zapewniła jej pełne bezpieczeństwo. Nowe życie okaże się dla księżniczki fascynujące - pozna smak przyjaźni, wolności i pierwszej miłości. Pewien mężczyzna poruszy serce Charlotte, jednak czy księżniczka kiedykolwiek będzie mogła ujawnić mu swoją prawdziwą tożsamość?

 

Początek Księżniczki był dosyć obiecujący. Autorka ma bardzo lekkie pióro i przyjemny styl pisania, przez co książkę czytało mi się naprawdę dobrze i szybciutko. Na pierwszych kartach powieści dowiadujemy się, że król i królowa podejmują niezwykle ciężką dla nich decyzję o odesłaniu najmłodszej córki - Charlotte, do Yorkshire, aby ochronić ją oraz ukryć na czas wojny. Początkowa niechęć księżniczki z czasem przeradza się w fascynację nowym otoczeniem, a także... Henrym - synem Hemmingsonów, do których przysłali ją rodzice. W tym momencie pojawił się pierwszy zgrzyt - wątek miłosny został bardzo szybko nakreślony, co niezwykle mnie denerwuje w książkach. Ja wiem, że już w opisie mamy jasno powiedziane, że pojawi się tutaj wątek miłosny, ale to nie zmienia faktu, że jak dla mnie został wprowadzony zbyt szybko i chaotycznie.

Sporym zaskoczeniem było dla mnie to, że autorka postanowiła uśmiercić w tej historii całą masę postaci. Nie spodziewałam się, że niektórzy skończą tak jak skończyli, ale działo się to według mnie, podobnie zresztą jak wyżej wspomniany wątek miłosny, naprawdę błyskawicznie i zanim tak w zasadzie lepiej poznaliśmy daną postać, już jej nie było, a na jej miejscu pojawiał się kolejny bohater. W zasadzie do połowy książki skakaliśmy od jednego bohatera do drugiego co było dosyć irytujące, bo nie dało się poznać większości postaci - znikały równie szybko, jak się pojawiały.


Druga część Księżniczki była lepsza - tempo akcji zwolniło, mogliśmy lepiej poznać i przywiązać się do pewnych bohaterów, ale to wciąż nie była historia na jaką liczyłam. Lubię kiedy w książkach dużo się dzieje, kiedy tempo jest szybkie i pojawia się sporo zwrotów akcji, ale w tym przypadku było tego zdecydowanie za dużo przez co pierwsze moje skojarzenie na myśl o tej pozycji to - jeden wielki bałagan i chaos. Niestety już gdzieś w okolicy 50 strony fabuła poszła w zupełnie innym kierunku niż tego oczekiwałam i nie do końca do mnie trafiła.

Niewątpliwą zaletą tej powieści jest język i sposób w jaki została napisana. Podczas lektury czułam się jakbym czytała baśń. Nie mam pojęcia czy autorka ma po prostu taki styl, bo nie czytałam innych książek Danielle Steel, ale często odnosiłam wrażenie, że nie czytam sobie ot tak książki, ale że jest mi ona opowiadana w sposób w jaki często w dzieciństwie rodzice, czy też dziadkowie opowiadali mi bajki. Bardzo mi się to spodobało, choć przez to cała powieść wypadała trochę mało realistycznie i ciężko mi było wyobrazić sobie że akcja rozgrywa się (przynajmniej na początku) w czasie drugiej wojny światowej.


Niestety nie mogę Wam polecić tej pozycji, aczkolwiek to nie znaczy, że nie warto się za nią zabierać, bo myślę że trafią się czytelnicy, którym się spodoba. Mnie niestety nie urzekła, a ciekawy styl pisania to za mało żebym mogła się czuć usatysfakcjonowana. Tempo było zbyt szybkie i wprowadziło niepotrzebny chaos, a cała historia okazała się zupełnie inna niż się tego spodziewałam podczas czytania opisu. Moje pierwsze spotkanie z Danielle Steel okazało się niewypałem, ale może następnym razem będzie lepiej. Mam taką nadzieję, bo pomimo tego, że Księżniczka mnie rozczarowała, chętnie sięgnę po inne książki tej autorki. Liczę na to, że będą lepsze. :)

Udostępnij

sobota, 12 września 2020

Książka, która wgniecie Was w fotel | Jaskółki z Czarnobyla

Dzisiejsza recenzja będzie pełna zachwytów i pochwał. Zaczynając Jaskółki z Czarnobyla, nie sądziłam, że ta powieść wywrze na mnie aż tak olbrzymie wrażenie. Sam pomysł autora na osadzenie akcji swej książki na Ukrainie, w okolicach Czarnobyla, gdzie miała miejsce katastrofa elektrowni jądrowej, jest według mnie strzałem w dziesiątkę. Swego czasu byłam bardzo zaintrygowana tym tematem, podczytywałam różne artykuły na temat Czarnobyla, a Morgan Audic na nowo obudził we mnie fascynację zdarzeniami, które miały miejsce w 1986 roku.

 


Ponad 30 lat po wybuchu elektrowni w Czarnobylu Morgan Audic powraca do jednej z najbardziej przerażających historii w dziejach świata. Przez Prypeć, teren dawnej zony, przetaczają się wycieczki turystów zafascynowanych nuklearnym wysypiskiem postsowieckiego świata. Podczas jednej z wycieczek zostaje znalezione zmasakrowane ciało mężczyzny. Do prowadzenia śledztwa zostaje włączony sztab ludzi: Aleksander Rybałko, który jako dziecko mieszkał w Prypeci, Josif Melnyk, policjant pracujący od kilku lat w Czarnobylu, a także ornitolożka Nina.

Czy uda im się odkryć, kto stoi za w makabryczną śmiercią Leonida, syna byłego ministra Wiktora Sokołowa? Czy ta śmierć ma związek z jeszcze jedną, która wydarzyła się w dzień katastrofy w Czarnobylu?

 

Początek tej historii jest nieco chaotyczny. Przez pierwsze kilka rozdziałów trochę trudno mi było się połapać, kto tak naprawdę jest kim, ze względu na to, iż powieść pisana jest z dwóch perspektyw, które przeplatają się między sobą, po to aby w pewnym momencie spotkać się w jednym miejscu. Śledztwo w sprawie morderstwa prowadzone jest przez Josifa Melnyka, który pracuje na terenie zony już kilka lat i marzy o przydziale w lepszym miejscu. Mężczyzna jest w zasadzie gościem we własnym domu, a jego żona ze względu na to iż Josif jest narażony na promieniowanie, zachowuje od niego duży dystans. Z drugiej strony, mamy również Aleksandra Rybałko - detektywa, który w dzieciństwie brał  udział w przesiedleniu z Prypeci, dzień po wybuchu w elektrowni. Dostaje on zlecenie od ojca zamordowanego Leonida, aby jak najszybciej złapał zabójcę jego syna i zadał mu stosowną karę.

 

 

Po przeczytaniu tych początkowych rozdziałów, o których wcześniej wspomniałam i po oswojeniu się z głównymi bohaterami, książka nabrała niezwykłego tempa. Autor rewelacyjnie zobrazował grozę, ponurą atmosferę, przygnębienie i cholernie nieprzyjemny klimat zony, Prypeci, Czarnobyla... Czytając tę powieść towarzyszyła mi masa emocji, ale najlepsze we wszystkim jest to jak wspaniale Morgan Audic uwiódł czytelnika, wręcz zahipnotyzował i niesamowicie wkręcił w całą akcję powieści. Niezwykle rzadko zdarza mi się tak mocno przeżywać książkę. Autor obudził we mnie tak wielką ciekawość, że zaraz po skończeniu Jaskółek zabrałam się za czytanie, oglądanie filmów i poznawanie na nowo historii związanej z katastrofą czarnobylskiej elektrowni.

 

Jaskółki z Czarnobyla to książka, która wbiła mnie w fotel, zahipnotyzowała i niesamowicie wciągnęła. Na pewno nie jest powieścią dla każdego, osoby wrażliwe raczej powinny ją sobie darować ze względu na to, że pojawia się tutaj sporo makabrycznych opisów z dokonanych zbrodni, dlatego jest to pozycja dla dojrzalszych czytelników i osób o mocnych nerwach. To jeden z lepszych kryminałów jakie kiedykolwiek czytałam i jestem pewna, że utkwi mi w pamięci na długo.

 

 

Morgan Audic stworzył powieść, która ma szansę stać się gorącym bestsellerem i zasługuje na duży rozgłos. Jest tak cholernie klimatyczna, wciągająca, pełna grozy i ma niezwykle szybkie tempo akcji, przez co czyta się ją bardzo szybko. Autor rewelacyjnie opisał mrok i przygnębienie jakie panuje w okolicach Czarnobyla, zaintrygował mnie historią katastrofy i sprawił, że zapragnęłam dowiedzieć się na ten temat jak najwięcej. Gorąco polecam, to wspaniała historia przy której na pewno nie będziecie się nudzić!


Udostępnij

czwartek, 27 sierpnia 2020

Książka o gotowaniu i nastoletniej ciąży | Na ostrym ogniu

Muszę przyznać, że Na ostrym ogniu zaintrygowała mnie przede wszystkim faktem, iż jest to historia o pasji jaką jest gotowanie, a główna bohaterka, mająca 16 lat jest już mamą. Pierwszy raz zetknęłam się z postacią w literaturze, która tak mocno kocha gotowanie jak Emoni. Pisząc tę recenzję nie mogę nie wspomnieć o tym, iż książka wydana jest przepięknie, a co kilkadziesiąt stron pojawiają się przepisy Emoni (może nawet skorzystam z któregoś :D). Jednak wszyscy wiemy, że ładnie wydana powieść to nie wszystko, zatem jak wygląda sprawa z fabułą w tej powieści?


W świecie Emoni Santiago nie ma rzeczy niemożliwych… jest magia! 

Emoni Santiago to dziewczyna obdarzona niezwykłym talentem – potrafi przygotować dania, które zachwycają wszystkich smakiem i aromatem, dowodząc, że magia istnieje. Ta wrażliwa czarodziejka kulinarna jednak jest jeszcze licealistką, której trudno pogodzić szkolne obowiązki z wychowywaniem dwuletniej córeczki. Ciągłe podejmowanie decyzji i stawianie czoła wyzwaniom przeznaczonym dla dorosłych powodują, że nastolatce brakuje czasu na to, co w jej życiu najważniejsze – zaszywanie się w swoim sekretnym, kuchennym azylu i realizację kulinarnej pasji.
Czy odpowiedzialność, kłopoty finansowe i brak czasu zmuszą Emoni do rezygnacji z marzeń? Czy to życie dyktuje nam warunki, czy my jemu? Pozwól się porwać tej wspaniałej powieści i dowiedz się, czy warto zawsze stawiać na marzenia!

Język i styl autorki jest bardzo prosty, dzięki czemu książkę czyta się bardzo szybko. Sięgając po nią nie miałam bardzo wygórowanych oczekiwań, bo przeczytałam w swoim życiu całkiem sporo książek dla młodzieży, w których natykałam się na podobne wątki, jednak Na ostrym ogniu ma w sobie coś świeżego, coś czego nie znajdziecie w innych książkach z tego gatunku. Nie wiem, być może jest to kwestia pasji głównej bohaterki, zdecydowanie na uwagę zasługuje fakt iż Emoni jest nastoletnią mamą, co jest dosyć rzadkim zjawiskiem w książkach młodzieżowych. Nie da się ukryć, że ta powieść ma w sobie coś co sprawia, iż wyróżnia się ona na tle innych pozycji.


Pisząc o tej powieści muszę jednak również wspomnieć o jednej, istotnej kwestii, która niestety jest wadą tej książki. Mam tutaj na myśli wątek miłosny, który jak dla mnie poprowadzono zbyt szybko i trochę sztucznie. Podobnie jak Zuza, z kanału Zaksiążkowane, zwróciłam uwagę na to, jak nienaturalne jest to, że chłopak, któremu spodobała się nasza Emoni w zasadzie bez zaskoczenia zaakceptował fakt, że dziewczyna ma dwuletnią córeczkę. Wydaje mi się, że 99 procent nastoletnich chłopców byłaby mocno zdziwiona czy też zszokowana takim odkryciem, no ale może mamy tutaj do czynienia z niezwykle wyjątkowym facetem, który trafia się jeden na stu, i któremu taka sytuacja absolutnie nie przeszkadza.. Niestety mnie to jakoś nie przekonało przez co cała późniejsza relacja tej dwójki wydawała mi się nieco sztuczna i naciągana.

Niemniej jednak uważam, że jest to naprawdę porządna młodzieżówka, która wysuwa się nieco do przodu spośród książek z tego gatunku. Gotowanie, nastoletnia ciąża (oraz wszelkie problemy Emoni związane z zajściem w ciążę w niezwykle młodym wieku - 14 lat) i lekki styl autorki czynią tę pozycję ciekawą, pokusiłabym się nawet o stwierdzenie - oryginalną - oraz fascynującą. Ze swojej strony mocno Wam ją polecam, ale jednocześnie muszę Was ostrzec, iż wątek miłosny jest trochę sztucznie według mnie poprowadzony, jednak i tak sądzę, że jest to powieść warta poznania. Ja się nie zawiodłam i mam nadzieję, że Wam również się spodoba.

Udostępnij
Designed by Blokotek. All rights reserved.