Strony

piątek, 29 czerwca 2018

Córka złodzieja - syndrom drugiego tomu, czy udana kontynuacja?

Pisząc o Trucicielce królowej, czyli pierwszym tomie cyklu Królewskie Źródło stwierdziłam, że seria ta może okazać się naprawdę interesująca i dobra i chętnie poznam kontynuację w postaci drugiej części, jaką jest omawiana dzisiaj Córka złodzieja. Jeśli jesteście ciekawi czy Jeff Wheeler utrzymał poziom to zachęcam do przeczytania mojej recenzji. :)


Owen Kiskaddon nie jest już małym chłopcem. Po latach szkolenia się na Północy, młody chłopak ma przed sobą swoją pierwszą bitwę, w której sprawdzi się jako dowódca. Jako diuk Marchii Zachodniej cieszy się uznaniem i szacunkiem ze strony króla Severna. Jednak nadciąga niespodziewane zagrożenie podczas którego Owen będzie poddany próbie lojalności. Chłopak jest zakochany w przyjaciółce z dzieciństwa - Evie - ale wie, że szansa na szczęśliwą przyszłość u jej boku jest niewielka. Na horyzoncie pojawia się tytułowa córka złodzieja, której tożsamość będziecie mogli poznać w trakcie lektury. Czy Owen dokona mądrych wyborów? Czy będzie szczęśliwy u boku Evie?

Pierwsza połowa tej książki strasznie mi się dłużyła. Czytałam, czytałam i miałam wrażenie, że cały czas stoję w miejscu. W sumie to niezbyt wiele się działo z początku i było sporo nudnych opisów, które starałam się omijać wzrokiem. Przez ten słaby początek, przeczytanie tej powieści zajęło mi dosyć dużo czasu, bo nie mogłam się skupić na czytaniu, a moje myśli były zupełnie gdzieś indziej. Na całe szczęście druga połowa zaczęła zdecydowanie przyspieszać - było mniej nudnych faktów z historii świata przedstawionego w tej serii, zaczęło się dziać dużo więcej rzeczy, dzięki czemu koniec końców mogę powiedzieć, że czuję się zachęcona do sięgnięcia po dalsze części przygód Owena, a powiem wam, że byłam co do tego sceptycznie nastawiona na początku.


Owen Kiskaddon - w pierwszym tomie mały, zagubiony i nieśmiały chłopiec. Tutaj spotykamy go po latach, kiedy stał się mężczyzną i genialnie wyszkolonym żołnierzem, który jest gotów poświęcić życie dla dobra sprawy, dla którego lojalność jest wyjątkowo istotna, i który musi zmierzyć się z dużo poważniejszymi problemami niż w dzieciństwie. Zniknął tamten zagubiony chłopczyk, pojawił się mężczyzna, który niby wie czego chce, ale czasem nie potrafi tego pokazać. Evie również się zmieniła, choć w jej przypadku zmiana ta nie jest aż tak widoczna jak w przypadku Kiskaddona. Stała się kobietą, która potrafi podporządkować sobie ludzi, ale robi to w sposób subtelny i pokojowy. Jest waleczna, żywiołowa i szalona, choć czasem może zbyt lekkomyślna. Wolałam ją chyba w pierwszym tomie, tutaj były momenty kiedy mnie irytowała.

Jeśli mowa o irytowaniu... Niestety nie obyło się bez tego. Sam początek, który jak już wspomniałam dłużył mi się i był dość nudnawy, jest pierwszą rzeczą, która denerwowała mnie podczas czytania. Kolejną taką rzeczą są imiona i nazwiska, na które zwróciłam uwagę już przy okazji omawiania tomu pierwszego. Musicie wiedzieć, że autor powymyślał sobie naprawdę dziwne i ciężkie do wymówienia, a co dopiero do zapamiętania imiona i nazwiska niektórych bohaterów. Było to frustrujące, bo czasem zdarzało mi się że już nie pamiętałam kto był i kim i co zrobił.


W tytule tego posta postawiłam pytanie czy Córka złodzieja jest przykładem syndromu drugiego tomu, czy może udaną kontynuacją i powiem wam, że po części jest i tym, i tym. Na pewno ten nieszczęsny początek wypadł bardzo słabo na tle Trucicielki królowej, ale druga połowa na szczęście wszystko nadrabia, przez co nie mogę powiedzieć, że ten tom był gorszy od poprzedniego. Powiedziałabym, że autor stoi na tym samym poziomie z niewielką tendencją spadkową, ale myślę, że po trzecim tomie Królewskiego Źródła rozwieją się moje wątpliwości (mam taką nadzieję) co do tej serii i będę mogła jednoznacznie odpowiedzieć na pytanie czy jest ona dobra. Na tę chwilę sami musicie się przekonać, czy seria Jeffa Wheelera wam się spodoba i czy macie ochotę po nią sięgnąć. Jest to ciekawa historia, ale nie należy do takich, które koniecznie trzeba poznać, jednak mile spędziłam czas podczas lektury tych dwóch pierwszych tomów i chętnie przeczytam kolejny. :)

Za egzemplarz dziękuję wydawnictwu Jaguar :)


wtorek, 26 czerwca 2018

Dwie historie w jednej, czyli Replika | Lauren Oliver

Replika to książka napisana w bardzo specyficzny sposób. Możemy poznać tę historię czytając ją w normalny sposób - począwszy od przodu, ale możemy również odwrócić ją i czytać od końca. Mamy tutaj dwa różne spojrzenia na świat - widzimy go oczyma Gemmy oraz Liry i poznajemy te dwie bohaterki oraz ludzi, którzy są im bliscy...


Poznajcie Gemmę - dziewczynę, która całe życie miała pod górkę, była dość chorowita, nie miała zbyt wielu przyjaciół, a chłopcy się nią nie interesowali. Jej rodzice są w stosunku do niej bardzo nadopiekuńczy, więc kiedy pozwalają jej na wycieczkę do Florydy ze swoją przyjaciółką, dziewczyna jest wniebowzięta. Niestety sprawy przybierają niespodziewany obrót, ponieważ rodzice w ostatniej chwili zakazują jej wyjazdu, co ma związek z tajemniczą kliniką w Heaven....

Lira jest repliką. Odkąd pamięta mieszka w ośrodku Heaven. Panują tam bardzo surowe warunki, dziewczęta i chłopcy nie mogą się widywać, wszystko owiane jest nutą tajemnicy. Kiedy trafia się okazja, dziewczyna wraz z przyjaciółką Kasjopeją i repliką o numerze 72 uciekają z kliniki...

Jaki związek mają ze sobą te dwie historie? Co łączy Lirę oraz Gemmę?

Replika to książka, która od razu zaintrygowała mnie tym, że znajdują się w niej dwie historie. Jedna z nich opowiadana jest z perspektywy Gemmy, a druga, z perspektywy Liry. Wystarczy tylko odwrócić książkę, żeby poznać punkt widzenia drugiej bohaterki. Nigdy wcześniej się z czymś takim nie spotkałam, dlatego chętnie zakupiłam powieść Lauren Oliver. Powiem wam szczerze, że cała historia jest dość krótka i wszystko dzieje się bardzo szybko, czasem trochę chaotycznie.


Losy dwóch dziewczyn splatają się ze sobą. W pewnym momencie spotykają się i czytelnik może zobaczyć to spotkanie oczami zarówno Gemmy, jak i Liry, co jest fajnym zabiegiem, bo widzimy dwa różne punkty widzenia na taką samą sytuację, a to pokazuje nam, że każdy człowiek odbiera identyczne zdarzenia w nieco inny sposób. Fabuła rozwija się szybko - w niektórych momentach jest za bardzo pokręcona i mało prawdopodobna. Tak szczerze to liczyłam na coś bardziej interesującego, bo powieść pani Oliver, czytałam trochę z musu - żeby ją zakończyć i zabrać się za coś ciekawszego, albo żeby zabić nudę.

Zakończenie mi się niezbyt podobało. Niewiele mamy w nim tak naprawdę powiedziane. To tak jakby autorka urwała akcję w połowie i nie wiedziała co dalej z nią zrobić, więc zostawiła takie trochę nieprzemyślane i według mnie niedokończone zakończenie (dziwnie to trochę brzmi, ale nie wiem jak inaczej ubrać to w słowa). Akcja nagle się urywa i nie wiemy co się w końcu stało, jak dalej to wszystko będzie funkcjonować - za mało konkretów. Można było wydłużyć książkę o kilka stron, ale skończyć ją porządnie, z przytupem. No chyba, że Lauren Oliver miała jakiś wyznaczony limit stron, w którym musiała się zmieścić i poupychała wszystko tak, żeby nie przekroczyć tego limitu. :D No i zostawiła czytelników z najbardziej znienawidzonym przeze mnie otwartym zakończeniem. Bo po co wyjaśniać jak potoczyły się losy bohaterów, po co się wysilać, lepiej niech czytelnicy sami je sobie dopowiedzą.


Bohaterowie też nie byli jakoś super wykreowani. Gemma była raczej naiwną, infantylną i troszkę głupiutką nastolatką, a Lira przez to w jakich warunkach została wychowana nie wiedziała o życiu praktycznie nic. Postacie były dość płaskie, sztuczne i mało wyraziste, brakowało im niepowtarzalnych cech charakteru, czegoś co by je wyróżniało z tłumu - były nudne. Tak teraz myślę, ale chyba nie potrafię wskazać postaci, którą polubiłam w tej książce. Po prostu nikogo w niej nie lubiłam. :D No cóż, życie.

Powieść Lauren Oliver dłuży się trochę, ale bywają też ciekawsze momenty. Da się przeczytać tę książkę, ale bez fajerwerków. Przeczytasz i po kilku dniach o niej zapomnisz. Pomysł na dwie historie w jednej, opowiadane przez dwie różne bohaterki był naprawdę dobry i myślę, że dla niego warto zapoznać się z Repliką. Jeśli jednak liczycie na fajnych bohaterów, ciekawą akcję i jej zwroty, to raczej się zawiedziecie. Ta historia mnie nie powaliła na kolana i gdybym wiedziała, że taka będzie to nie czytałabym jej. Nic niezwykłego, ale można nią zabić czas.

sobota, 23 czerwca 2018

Przeklęci święci, czyli cuda i nuuuuuda

W dzisiejszej notce zajmiemy się najnowszą powieścią Maggie Stiefvater, którą możecie znać z książek Wyścig śmierci, albo Król kruków. Jak wypadła w Przeklętych świętych? Niestety nieźle się wynudziłam przy tej książce i sporo się namęczyłam żeby przeczytać ją do końca...


Bicho Raro to miasteczko, położone w Kolorado, gdzie dzieją się cuda. Mieszka tutaj trójka kuzynów - Daniel, Beatriz oraz Joaquin, którzy starają się wprowadzić nieco rozrywki do sennego Bicho Raro. Bohaterowie wywodzą się z rodziny Soria, w której rodzą się Święci, którzy są odpowiedzialni za "czynienie cudów". Jednak aby taki cud mógł się wydarzyć, pątnik, czyli osoba która pragnie cudu, musi najpierw zmierzyć się ze swoim własnym mrokiem.

"Za każdym Świętym stoi cud.
Za każdym cudem stoi człowiek.
W każdym człowieku jest mrok, z którym musi się zmierzyć."

Przeklęci święci to już trzecia książka Maggie Stiefvater, którą miałam okazję przeczytać. Chciałam zobaczyć tę autorkę w nowej odsłonie i przekonać się jak wygląda jej styl w najnowszej powieści. Już podczas czytania Wyścigu śmierci zauważyłam, że Stiefvater ma dość specyficzny sposób pisania, skupia się na opisach, a jej język momentami bywa dość ciężki. Niestety po lekturze Przeklętych świętych stwierdzam, że raczej nie zaliczę Maggie do grona swoich ulubionych autorek.


W tej książce niewiele tak naprawdę się dzieje. Mamy sporo rozwlekłych i nudnych opisów, które szczerze mówiąc często omijałam wzrokiem. Bohaterowie tej powieści też nie powalają na kolana - wydawało mi się, że byli dość sztucznie wykreowani, nie potrafiłam ich jakoś bardziej polubić i byli mi całkowicie obojętni. Akcja w powieści rozwija się bardzo powoli, co powodowało że ciężko mi było czytać tę książkę dłużej niż kilka minut, bo po prostu nic się tam nie działo i byłam znudzona, a co za tym idzie nie miałam ochoty na kontynuowanie czytania i odkładałam książkę na półkę, po czym za jakiś czas brałam ją do ręki z powrotem... i znów przerywałam czytanie po paru minutach.


Jest jednak jedna ważna rzecz, która sprawiła, że historia rodziny Soria była znośna i dało się ją jako tako czytać. Chodzi mi o klimat powieści. Akcja rozgrywa się w Kolorado w latach sześćdziesiątych i Maggie Stiefvater sprawiła, że poczułam się jakbym była uczestnikiem opisywanych przez nią wydarzeń oraz stworzyła świetny obraz Kolorado w tamtejszych czasach, z niewielkim Bicho Raro i cudach oraz mieszkańcach tego miasteczka. Jeśli więc szukacie jakiejś książki z oryginalnym klimatem i pomysłem (bo uważam, że Święci, pątnicy, cuda, oraz mrok czający się w ludziach to bardzo dobry, ale niestety kiepsko zrealizowany pomysł na książkę), to Przeklęci święci powinni wam się spodobać.


Najnowsza powieść Maggie Stiefvater nie powaliła mnie na kolana. Wręcz przeciwnie - sprawiła że nieźle się przy niej wynudziłam i nie byłam w stanie długo jej czytać. Akcji właściwie tutaj nie ma, wszystko toczy się w powolnym tempie. Styl i język Maggie są dość ciężkie i źle się czyta książkę napisaną takim językiem, autorka po prostu nie potrafiła mnie wciągnąć do świata jaki stworzyła w tej powieści, a szkoda bo pomysł na Przeklętych świętych miał potencjał, nie został on jednak wykorzystany. Największą zaletą książki jest niewątpliwie jej klimat, dzięki któremu jakoś udało mi się ją przeczytać do końca (chociaż było to dość trudne). Nie polecam wam tej powieści, ale myślę, że znajdą się tacy, którym najnowsza powieść Stiefvater przypadnie do gustu, ze względu na oryginalny pomysł i fajny klimat. Dla mnie niestety było to za mało.

Za egzemplarz dziękuję zazyjkultury.pl


środa, 20 czerwca 2018

Trucicielka królowej - początek bardzo dobrej serii?

Trucicielka królowej to pierwszy tom nowej serii fantasy, która ma szansę podbić serca czytelników. Czy spełnił on moje oczekiwania? Czy rzeczywiście zapowiada bardzo dobrą serię? Jeśli chcecie poznać moją opinię na ten temat, to zapraszam do recenzji. ;)


Król Severn cieszy się okropną reputacją. Znany jest w kraju jako morderca, człowiek chytry i przebiegły, który dla swoich korzyści nie wahał się zamordować członków swojej rodziny. Kiedy diuk Kiskaddon zdradza go podczas jednej z bitew, myśląc że władca przegra, popada w niełaskę u króla. Severn wygrywa bitwę, zabija syna Kiskaddona i wymierza mu karę: diuk musi oddać jedno ze swoich pozostałych dzieci w niewolę do zamku, w przeciwnym razie cała jego rodzina zostanie zamordowana. Z bólem serca diuk wysyła do Severna swojego najmłodszego syna Owena. Jak się wkrótce okazuje Owen posiada niezwykłe zdolności i poznaje pewną wyjątkową kobietę, która okazuje się być niezwykle potężna i mądra....

Pozwólcie, że przez chwilę pozachwycam się tą cudowną okładką. Strasznie mi się podoba kolorystyka tej książki, litery są wypukłe i wierzcie mi, że na żywo prezentuje się jeszcze lepiej niż na zdjęciach. Jednak jak wiemy nie należy oceniać książki po okładce, a więc skupmy się teraz na tym co najważniejsze - czas omówić fabułę i bohaterów powieści. Dodam teraz, że jest ich całkiem sporo i kurczę miałam problem z wymówieniem niektórych imion, nazwisk i w sumie to nie potrafię sobie ich przypomnieć (tych trudniejszych do wymówienia), ale w sumie na co komu imiona? Ważne że wiem o kogo w danym momencie chodziło i kto co zrobił. No bo na przykład taki Dunsdworth albo Ankarette Tryneowy, czy też Asilomar - wymówić to jeszcze jako tako można, ale potem powtórzyć z pamięci to już większe wyzwanie (przynajmniej w moim przypadku xD).


Na samym początku pojawia się dość dużo postaci na raz przez co jest spory mętlik i bajzel - ciężko sobie poukładać w głowie kto jest kim i jaka jest jego rola w powieści. Potem na szczęście autor wyprowadza nas z tego bajzlu i zaczyna snuć swoją opowieść, zmniejszając stopniowo ilość bohaterów, a potem wprowadzając ich więcej, ale tak, że już wiadomo o kogo chodzi. Akcja rozgrywa się głównie w Królewskim Źródle, gdzie ośmioletni Owen jest zmuszony przebywać aby chronić swoją rodzinę. Z czasem zaczyna przyzwyczajać się do nowego miejsca, a nawet znajduje przyjaciółkę - szaloną ośmiolatkę Elysabeth Victorię Mortimer (która nie cierpi gdy ktoś się do niej zwraca "lady Mortimer" - heloł tak się zwracało do jej matki, a ona nią przecież nie jest!). Dziewczynka wnosi wiele humoru do książki i jest naprawdę wyjątkowym dzieckiem.

Powieść Jeffa Wheelera nie była jakoś wybitnie porywająca, ale miała w sobie specyficzny, fajny klimat, a styl autora był bardzo przyjemny i szybko się czytało jego książkę. Nie jest to historia, którą koniecznie musicie poznać, ale ma w sobie to coś, co sprawia, że bardzo chcę zabrać się za kolejny tom i poznać dalsze losy Owena. W Trucicielce królowej fabuła rozwija się stopniowo, a akcja nie pędzi na łeb, na szyję, ale mimo wszystko przyjemnie było śledzić losy małego Owena. Czy Królewskie Źródło będzie bardzo dobrą serią? Tego na razie nie wiem, ale zapowiada się ciekawie i liczę na to, że z tomu na tom będzie coraz lepiej.


Jeśli szukacie fantastyki, z którą przyjemnie spędzicie czas i która pozwoli wam przenieść się do nowego, wymyślonego świata to śmiało mogę wam polecić pierwszy tom serii Królewskie Źródło. Ta książka pozwoliła mi na chwilę przenieść się w przeszłość do czasów dzieciństwa i powspominać swoje dziecięce przygody, ponieważ główną rolę gra w niej dziecko, którego losy i poczynania śledzimy na kartach Trucicielki królowej. Jak już wspomniałam wyżej - nie jest to nic powalającego, ale przyjemnie spędziłam czas z tą powieścią i chętnie poznam kolejne tomy. Na nadchodzące letnie, wakacyjne wieczory powieść Wheelera nada się idealnie i świetnie pobudzi waszą wyobraźnię. :)

Za egzemplarz dziękuję wydawnictwu Jaguar. :)


poniedziałek, 18 czerwca 2018

Miało być fajnie. Nie wyszło | Srebrna dziewczyna - Leslie Pietrzyk

Dzisiejsza recenzja nie będzie pozytywna. Książka, o której za chwilkę wam opowiem wynudziła mnie okropnie, styl autorki był strasznie ciężki, a bohaterowie irytujący. Czytanie Srebrnej Dziewczyny nie było przyjemnym doświadczeniem i już nie mogłam się odczekać aż skończę tę książkę.


Główna bohaterka książki studiuje w Chicago. Pochodzi z małego miasteczka i teraz musi zmierzyć się z życiem w wielkim mieście. Z czasem zaprzyjaźnia się z Jess, która jest jej zupełnym przeciwieństwem - bogata, ładna, popularna, ma powodzenie u chłopaków. Główna bohaterka jest dziewczyną biedną, dla której liczy się każdy grosz, jest przeciętną studentką, dość spokojną i nieśmiałą. Jak rozwinie się przyjaźń dziewczyn? Czy główna bohaterka poradzi sobie w dużym mieście? Kim jest tytułowa Srebrna Dziewczyna?

Srebrna Dziewczyna to powieść, która zaintrygowała mnie swoim opisem - "Jeśli chcesz wreszcie przeczytać książkę „o czymś”, szczerą, trudną opowieść, miejscami wgniatającą w fotel; książkę, którą pokochasz albo nie, ale której na pewno długo nie zapomnisz – właśnie trzymasz ją w ręku." Po przeczytaniu tych słów strasznie się nakręciłam na powieść pani Pietrzyk i z postawioną wysoko poprzeczką zabrałam się do czytania. Pełna zapału i energii chciałam poznać tę historię, ale z każdą stroną ta energia malała i męczyłam się podczas lektury. W końcu doszło do tego, że w pewnym momencie przysypiałam. Ehh autorka ma ciężki styl i zanudza, a historia jaką stworzyła ciągnie się jak flaki z olejem.


Główna bohaterka książki ani razu nie została nazwana z imienia i nazwiska - nie znamy jej tożsamości. Znamy natomiast jej przyjaciółkę, a zarazem współlokatorkę - Jess, która była chodzącą irytacją i rozkapryszoną dziewuchą. Wyjątkowo denerwował mnie sposób w jaki powieść została napisana - ciągle były jakieś przeskoki czasowe - najpierw akcja rozgrywała się podczas pierwszego roku studiów, a w następnym rozdziale był to już trzeci rok, kilka stron dalej znów cofaliśmy się wstecz, a następnie przenosiliśmy się gdzieś w okolice lata, wakacji. I tak w kółko. Nie było tutaj żadnej chronologii i diabelnie mnie to denerwowało, bo nie potrafiłam sobie tego wszystkiego uporządkować w głowie i w sumie to sama już nie wiem co kiedy się wydarzyło. I szczerze to mało mnie to obchodzi.

"Dawno nie było tak głębokiej i zarazem tak przerażającej książki. Dawno nikt nie pokazał tak wielkich ran, które nigdy się nie zabliźniły." To kolejne słowa z opisu książki. Kolejne jakie mnie zachęciły do czytania. Kolejne słowa przez które wysoko postawiłam poprzeczkę tej książce. Może po prostu za dużo oczekiwałam? Ale trudno nie mieć wysokich wymagań kiedy czyta się tak zachęcający opis. Może gdyby nie te słowa, to nie odczuwałabym teraz takiego rozczarowania.  Niestety Srebrna dziewczyna to powieść przy której się wynudziłam, kompletnie nic z niej nie wyniosłam i marzyłam żeby jak najszybciej doczytać ją do końca i nie tracić już więcej czasu. Liczyłam na to, że może jeszcze nastąpi jakiś nagły zwrot akcji, coś co pozwoli mi zmienić zdanie o tej pozycji. Ha! Kolejne rozczarowanie - nic takiego nie nastąpiło.


Zazwyczaj staram się szukać jakiś jasnych stron, plusów i tak też było w tym przypadku. Na pewno na korzyść tej książki przemawia śliczna okładka, na którą mogłabym się patrzeć i patrzeć (w tym przypadku idealnie sprawdza się powiedzenie - nie oceniaj książki po okładce). Drugi i ostatni plus jaki znalazłam to oryginalność. Powieść Pietrzyk ze względu na chociażby główną bohaterkę, której tożsamości nie poznajemy, jest dość oryginalna, no i ma swój specyficzny klimat. Nie zmienia to jednak zdania, że czytanie jej szło mi wyjątkowo ślamazarnie i po prostu męczyłam się podczas lektury. A akcji właściwie nie było.

Powieść Leslie Pietrzyk znajdzie się w czołówce najgorszych książek jakie miałam okazję przeczytać w tym roku. Styl autorki był cholernie ciężki, pojawiało się sporo długich opisów, przemyśleń głównej, nienazwanej bohaterki, która irytowała mnie swoim zachowaniem. Ciągłe skakanie - raz w przeszłość, raz w przyszłość było okropnie denerwujące i utrudniało czytanie, które i bez tego było ciężkie. Dawno się tak nie nudziłam w trakcie czytania i dawno też nie byłam tak rozczarowana. Jednak muszę się zgodzić ze stwierdzeniem z opisu, że długo nie zapomnę tej pozycji - bo na pewno będę pamiętać tą niekończącą się nudę, która towarzyszyła mi podczas czytania. Miało być fajnie. Nie wyszło.


Ze egzemplarz dziękuję wydawnictwu IUVI :)



piątek, 15 czerwca 2018

Piątek z piątką - pięć książek, których nijak nie mogę dokończyć

Cześć i czołem książkoholicy! :D


Zapraszam was dzisiaj do kolejnej odsłony Piątku z piątką. Na pewno macie jakieś książki, które kiedyś tam zaczęliście, ale za nic nie mogliście dobrnąć do ich końca i odłożyliście je na półkę niedoczytane. Dzisiaj skupimy się właśnie na nich - może akurat znajdziemy motywację, aby sięgnąć po nie ponownie i tym razem przeczytać od deski do deski? ;) W moim przypadku takich pozycji na pewno by się znalazło więcej jak pięć, ale nie będę przekraczać tej liczby, bo nazwa cyklu do czegoś zobowiązuje. :D No to lećmy z tym!

Caraval



Miałam do tej pozycji bodajże dwa podejścia - za pierwszym razem, po pierwszym, czy drugim rozdziale się poddałam, za drugim przeczytałam chyba 1\4 książki i też odłożyłam na półkę. W sumie to nawet nie wiem dlaczego, bo z tego co pamiętam to podobała mi się ta historia i zauroczyła mnie mapka na początku - miałam dużą ochotę na tę książkę, ale coś nie wyszło. Chyba się postaram dać jej jeszcze jedną szansę, w końcu do trzech razy sztuka. :)


Marsjanin


Sporo zachwytów naczytałam się o tej książce i pamiętam, że byłam bardzo zadowolona kiedy dorwałam ją w tej pomarańczowej okładce, która podoba mi się dużo bardziej niż filmowa (drażni mnie głowa tego aktora na całej okładce - no bez jaj aż takie zbliżenie na nią dali xD). W tym przypadku też miałam bodajże dwa podejścia, ale strasznie mnie męczyło pióro autora i jego styl pisania. Sporo osób zachwycało się ciętym językiem głównego bohatera i jego humorem - owszem był śmieszny, ale nie na tyle, żebym chciała dalej się z tym męczyć. Za dużo naukowych, fizycznych pojęć - zdecydowanie mnie ta książka odrzuca i szczerze wątpię, żebym jeszcze kiedyś do niej powróciła.

Diabolika



Dobre opinie, dobra cena, więc kupiłam. Zabrałam się za czytanie pełna zapału i energii, ale coś nie zaiskrzyło. Podobnie jak wyżej męczył mnie trochę styl i język autorki, a cała historia nie interesowała mnie i po prostu nie wciągnęła. Miałam wrażenie, że wszystko rozgrywa się strasznie wolno i ślamazarnie, wkurzała mnie główna bohaterka i stwierdziłam, że rzucam to wszystko i zabieram się za coś ciekawszego. Planuję dać tej pozycji jeszcze jedną szansę, ale nie wiem kiedy to nastąpi... Może jak nie będę miała kompletnie nic do czytania i z braku laku wezmę wtedy Diabolikę. ;)

Fobos



Na początku się wciągnęłam. Chciałam poznać tę historię, byłam zdeterminowana, tym bardziej, że przypominała mi trochę serial The 100 (bo mi się z kosmosem skojarzyło, prócz tego chyba żadnych innych podobieństw nie ma , ale co tam xD), a dziewczyna na okładce przypomina mi Clarke - moją ulubioną żeńską postać z serialu. No i przewracałam te kartki, przewracałam i... przysypiałam. Akcja zaczęła mnie nudzić, bohaterów nie mogłam spamiętać, bo było ich dość sporo i w końcu dałam sobie spokój. Może kiedyś spróbuję jeszcze raz, ale póki co nie zanosi się na to.


Heaven. Miasto elfów



Tą książkę porzuciłam na rzecz innej - nie pamiętam już jakiej. Cała ta powieść wydawała mi się nieco absurdalna, ale miała w tym swój urok - była nawet trochę baśniowa i podobała mi się. Jednak kompletnie o niej zapomniałam, zajęłam się czymś innym i odłożyłam na półkę, gdzie do tej pory stoi nie ruszona. Szczerze mówiąc to nie wiem czy mam ochotę do niej wracać - czy nie lepiej poświęcić czas na coś bardziej hmm... ambitniejszego, ale nie skreślam jej, tym bardziej że wkręciłam się w tę historię.


No i tak się prezentuje moja piątka książek, których nijak nie mogę dokończyć. Teraz czas na was! :) Pochwalcie się przez jakie książki wy nie możecie przebrnąć, a może czytaliście którąś z powieści, które wyżej wymieniłam? Jeśli tak, to warto się za nie zabierać po raz kolejny? :) Czekam na wasze komentarze, miłego piątku! :)

wtorek, 12 czerwca 2018

Jesteś moim światłem | Abbi Glines | opinia

W dzisiejszej notce zajmiemy się drugim tomem serii The Field Party autorstwa Abbi Glines. Recenzję pierwszego tomu możecie znaleźć tutaj. :)


Willa, Gunner oraz Brady w dzieciństwie byli nierozłączni. Niestety Willa była zmuszona wyprowadzić się z rodzinnego miasta. Po kilku latach wraca jednak z powrotem z bagażem traumatycznych doświadczeń. Dziewczyna została przygarnięta przez babcię i będzie próbowała jakoś uporać się z straszną przeszłością. Czy w jej życiu jest jeszcze miejsce na jakieś głębsze uczucie? Czy przyjaźń z Bradym oraz Gunnerem powróci po latach rozłąki?

Jesteś moim światłem to drugi tom cyklu The Field Party, ale uważam, że spokojnie można po niego sięgnąć nawet bez znajomości części pierwszej. W pierwszym tomie autorka skupiała się na Maggie oraz Weście, o których wspomina w tej części, ale główne skrzypce grają tutaj inne postacie - Gunner, Brady (których mogliśmy pobieżnie poznać w pierwszym tomie, czyli Kocham Cię bez słów), oraz Willa - dziewczyna z przeszłości, która powraca do miasta z okropnymi doświadczeniami, które na zawsze zmieniły coś w jej życiu. Autorka tworzy nam tutaj odrębną historię, z innymi głównymi bohaterami, a znajomość pierwszej części jej cyklu nie jest konieczna aby poznać ich losy.


Ten tom podobał mi się bardziej niż poprzedni - tutaj było zdecydowanie więcej zwrotów akcji i ta akcja nie stała w miejscu, bo cały czas działo się coś nowego. Na szczególną uwagę zasługuje tutaj Gunner, który w pierwszej części został przedstawiony dość byle jak, a tutaj jego wątek był rozbudowany i mogliśmy poznać tego chłopaka bliżej. Miał sporo problemów, z którymi był zmuszony walczyć w pojedynkę. Nie był postacią wylewną, przez co nikt nie mógł mu tak naprawdę pomóc. Do czasu kiedy w jego życiu znów zagościła Willa. Na przykładzie Gunnera autorka ukazuje, że pieniądze szczęścia nie dają, a to co z pozoru wydaje się w miarę poukładane, tak naprawdę może okazać się niezłym bajzlem i dramatem.

Jeśli chodzi o styl autorki, to był on utrzymany na takim samym poziomie co w części pierwszej i podobnie jak tam, tutaj również dialogi bywały dość sztuczne, nierealne i irytujące. Nie było to jakoś szczególnie uciążliwe, bo fabuła nadrabiała te kiepskie dialogi, ale jednak rzucały się one w oczy i powodowały pewien niesmak. I znowu - podobnie jak w Kocham Cię bez słów - zwracałam na nie uwagę na początku czytania, potem albo były mniej denerwujące, albo przestałam się na nich skupiać, na rzecz akcji w książce.


Jesteś moim światłem to powieść o trudnej przeszłości, radzeniu sobie z traumatycznymi doświadczeniami, ponoszeniu konsekwencji swoich nieprzemyślanych i głupich czynów, o problemach rodzinnych, oraz szukaniu miłości i dorastaniu. Pojawia się tutaj wątek miłosny, który był dobrze wykreowany, mimo tego, że autorka wprowadziła znienawidzony przez większą część czytelników, trójkącik miłosny. Sama bardzo tego nie lubię, ale tutaj mi on nie przeszkadzał. Na pewno działo się więcej niż w pierwszym tomie i fabuła była ciekawsza, ale niestety dialogi dalej pozostały sztuczne i denerwujące. Nie zmienia to jednak faktu, że ta część podobała mi się bardziej niż poprzednia i chętnie przeczytam kolejne tomy serii Abbi Glines. Jeśli lubicie jej twórczość, albo szukacie ciekawego romansu z fajną akcją to śmiało mogę wam polecić książki z serii The Field Party. :)

Za egzemplarz dziękuję wydawnictwu Pascal :)

piątek, 8 czerwca 2018

Miłość to religia | Bogini niewiary | PRZEDPREMIEROWO

Dzisiejsza recenzja może być nieco chaotyczna, ale miałam z nią spory kłopot. Bogini niewiary wywołała w mojej głowie taki mętlik, że ciężko mi było napisać tutaj wszystko to co towarzyszyło mi podczas czytania. Ta książka jest niezwykła, a wy musicie ją poznać.


!Premiera 20 czerwca!


Yara Philips nie wierzy w miłość. Podróżuje po świecie, w poszukiwaniu swojego miejsca na Ziemi, zatrudniając się jako barmanka w przeróżnych knajpach.

David Lisey jest początkującym muzykiem, który potrzebuje swojej muzy. Kiedy po raz pierwszy widzi Yarę, wie że będzie ona kobietą jego życia.

Dziewczyna od razu stawia sprawę jasno - nie chce wchodzić w poważny związek, wie że złamie Davidowi serce - mówi mu to od razu, nie chce się angażować. Nie może jednak zapomnieć o przystojnym muzyku, co powoduje w jej życiu niemały zamęt. Czy Yara - bogini niewiary, wreszcie uwierzy w miłość?

Przed chwilą, może z pięć minut temu skończyłam tę książkę. Postanowiłam, że od razu siadam przed laptopem, żeby napisać o niej kilka słów. Ta opinia może być nieco chaotyczna, bo najnowsza powieść Tarryn Fisher wywołała niezły bałagan w mojej głowie. Postaram się w miarę ładnie zebrać w jedną całość to co teraz chodzi mi po głowie o tej pozycji, ale będzie to nie lada wyzwanie. Od razu jednak zaznaczę - to nie jest typowa historia miłosna, ba! ta książka jest pełna sprzeczności - główna bohaterka jest pełna sprzeczności... Ehhh będzie ciężko napisać tę recenzję - ale lećmy z tym!


Yara... Miałam o niej bardzo różne zdanie. Najpierw wydawała mi się sympatyczną, nieco zwariowaną dziewczyną, która stara się odnaleźć w świecie i znaleźć idealne miejsce dla siebie. Potem uważałam, że sama nie wie czego chce, podejmuje głupie decyzje, nie rozumiałam kompletnie niektórych rzeczy jakie robiła, czy mówiła, była cholernie niezdecydowana i często zmieniała zdanie - gdzieś w połowie książki mocno działa mi na nerwy, czytałam i myślałam sobie - weź ty się dziewczyno ogarnij! Im bliżej końca tym bardziej doroślała, rozumiała błędy jakie popełniła i próbowała je naprawić. Z głupiutkiej, wkurzającej dziewczyny zmieniła się w osobę, która wie czego chce - dojrzała, zrozumiała samą siebie i chciała zmienić niektóre decyzje z przeszłości. Ta dziewczyna była pełna sprzeczności, wywoływała we mnie sprzeczne emocje i w sumie sama nie wiem, czy ją lubię, czy jednak nie. Jest postacią, którą raz się kocha, a kilka stron później nienawidzi i tak w kółko.

David to bohater, który wie czego chce - jest człowiekiem, który nigdy się nie poddaje, dąży do obranego celu i jest przy tym bardzo kreatywny. Podczas gdy Yara ciągle się zmienia, podejmuje wiele nieprzemyślanych decyzji i żyje pochopnie, on od samego początku robi wszystko aby zrealizować określony na początku cel. Czasem pozwalał sobie na zbyt wiele, co mnie irytowało i był trochę zbyt miękki jeśli mogę się tak wyrazić. Jest typem romantyka - zupełnym przeciwieństwem Yary. Jednak te ich odmienne charaktery sprawiają, że obydwoje uzupełniają się nawzajem i tworzą bardzo fajną parę.


Cała książka opiera się na relacji między tą dwójką - autorka ukazuje ich wzloty i upadki. Z początku nic nie wskazywało na to, że ta historia będzie na swój sposób inna od reszty książek młodzieżowych/romansów, jednak przez drugą połowę mam teraz bajzel w głowie i kurczę, ciężko mi się pisze tą recenzję, bo nie potrafię ubrać w słowa tego co teraz kłębi mi się w głowie o tej książce. Z  początku przyjemne, posiadające kilka erotycznych scen czytadełko, potem irytująca historia miłosna, z bohaterką która wkurzała mnie swoim podejściem, oraz Davidem, który wydawał mi się cholernie naiwny, a na końcu powieść od której nie mogłam się oderwać i trzymałam kciuki, żeby wszystko potoczyło się jak najlepiej. Powiem wam więcej - koniec tej książki wycisnął mi łzy z oczu (a w moim przypadku to niezłe wyzwanie).

Ta książka mnie wkurzała. Główna bohaterka i główny bohater też mnie wkurzali. Jednak nie mogłam się oderwać od ich historii. Czytałam, czytałam i nie mogłam przestać. A na końcu nawet polała się łza, jedna, czy dwie. Mogę śmiało powiedzieć, że Tarryn Fisher spowodowała, że nie mogę się wysłowić o jej powieści, tak jakbym tego chciała. Kurde, w tym momencie chcę to jakoś ładnie podsumować, ale dosłownie brak mi słów. Bogini niewiary to powieść o miłości - pełnej sprzeczności, o związku osób, które są swoimi przeciwieństwami, o związku, który momentami bywał nawet toksyczny. To historia, którą w jednym momencie po prostu lubisz, kilka stron później masz ochotę wyrzucić ją przez okno, a następnie wyciska ci łzy z oczu i robi papkę z mózgu. Jest to książka, którą po prostu musicie poznać, aby doświadczyć tych emocji, których ja doświadczyłam. Nie pamiętam, żeby jakaś inna powieść zrobiła ze mną to, co zrobiła Bogini niewiary. Historia Yary i Davida na długo zostanie w mojej pamięci i coś czuję, że będę miała kaca książkowego po tej pozycji. Przeczytajcie ją. Dla tych emocji i dla tej historii. Dla bohaterów, których będziecie kochać i nienawidzić. Dla kaca książkowego, który jest nieuchronny po takiej powieści. Polecam, naprawdę warto, kurde to jest naprawdę mocna pozycja, obok której nie można przejść obojętnie.

Za egzemplarz przedpremierowy dziękuję portalowi Czytam Pierwszy


wtorek, 5 czerwca 2018

Kocham Cię bez słów, czyli opowieść o miłości i smutku

Dzisiaj opowiem wam o książce, która z pewnością poruszy niejednego czytelnika i wywoła łzy w oczach. To powieść o miłości, przyjaźni, umiejętności radzenia sobie z osobistymi tragediami. Zapraszam was na moją opinię o Kocham Cię bez słów.


West właśnie przeżywa najgorsze chwile w swoim życiu - jego ukochany tata umiera na raka i z dnia na dzień czuje się coraz gorzej. Nastolatek stara się udawać, że wszystko jest w porządku, jednak nie udaje mu się ukryć swojego smutku, bólu i rozpaczy przed jedną dziewczyną, która widzi te wszystkie emocje w jego oczach...

Maggie była świadkiem jak jej ojciec zamordował ukochaną mamę. Od czasu tamtego traumatycznego wydarzenia, dziewczyna nie mówi. To jej sposób na przetrwanie - tak stawia czoła światu. Przeżywa żałobę, ból w samotności, do czasu kiedy poznaje Westa. Czy możliwa jest miłość między dwojgiem ludzi tak bardzo skrzywdzonymi przez los? Czy West i Maggie potrafią jeszcze kochać?

Ja wybrałam milczenie jako lekarstwo na ból, a on postanowił leczyć swój, raniąc innych.

Pierwszy raz sięgnęłam po książkę tej autorki i od razu mogę wam powiedzieć, że jej styl pisania bardzo przypadł mi do gustu. Przeczytałam całą powieść w jeden dzień - autorka posługuje się lekkim, prostym językiem, co powoduje, że Kocham Cię bez słów czytało mi się bardzo dobrze i szybko. Powieść pisana jest z perspektywy dwójki głównych bohaterów - Westa i Maggie, dzięki czemu możemy dokładnie poznać myśli i osobowość każdego z nich.


Ludzie, którzy byli zniszczeni, nie można było uratować. Wiedziałam o tym zbyt dobrze. Każdy kto próbował go naprawić, przegrywał z kretesem. Ale ludzie nie przychodzili na świat z misją bycia okrutnym. Życie ich takimi uczyniło.

West jest bohaterem, który udaje, że wszystko jest w jak najlepszym porządku. Poza domem zdaje się być wyluzowanym, szczęśliwym i lubianym graczem futbolu. W domu przeżywa koszmar. Boi się każdego kolejnego dnia o to, czy dane mu będzie porozmawiać z tatą, czy przeżyje kolejną noc i dzień. Maggie była świadkiem czegoś okropnego - za jednym zamachem straciła zarówno mamę, jak i tatę. Nie chce współczucia od ludzi - sama próbuje stawiać czoło światu - nie wypowiadając przy tym ani jednego słowa. Między tą dwójką od razu zaczyna rodzić się pewna więź, która pomoże zarówno Westowi, jak i Maggie. Autorka bardzo dobrze wykreowała te dwie postacie - nadała im indywidualne cechy, sprawiła, że nie wydawali się sztuczni i dobrze wykreowała uczucie rodzące się między nimi - niby wszystko działo się dość szybko, ale było to pokazane w subtelny i naturalny sposób.

Nadejdzie kiedyś dzień, że na wspomnienie tych ciężkich chwil, nie będziemy już tak dotkliwie odczuwali bólu. Szkoda, że już dziś nie mogliśmy przenieść się do przyszłości.

Początkowo miałam wrażenie, że dialogi między bohaterami powieści były dość sztuczne. Trochę mnie to denerwowało w czasie czytania, ale potem, albo autorka lepiej tworzyła te dialogi, albo ja przestałam zwracać uwagi na tą sztuczność, a skupiłam się bardziej na fabule powieści. Akcja nie jest zaskakująca, można przewidzieć niektóre rzeczy, ale mimo to, książkę czytało mi się dobrze, a wątek miłosny miedzy Maggie i Westem podobał mi się i kibicowałam im. Pani Abbi Glines opisała kilka smutnych scen, takich, które powinny wzruszać. Ja jednak nie uroniłam ani jednej łzy podczas lektury, ale jeśli jesteście ze mną dłużej, to wiecie, że bardzo rzadko kiedy wzruszam się podczas czytania, jednak założę się, że niejednemu czytelnikowi poleci łza, podczas niektórych scen w powieści.


Czyny mówią głośniej niż słowa.

Kocham Cię bez słów to książka o miłości, przyjaźni, wsparciu i bliskości drugiej osoby, oraz olbrzymiej stracie. To historia o umiejętności radzenia sobie z tragediami, o stawianiu czoła każdej godzinie w czasie smutku i rozpaczy. Czyta się ją szybko i przyjemnie, chociaż dialogi bywają sztuczne. Autorka potrafi wzruszyć czytelnika, a wątek miłosny jaki wykreowała jest dobrze poprowadzony. Jeśli szukacie niebanalnej historii miłosnej, która was wciągnie na kilka godzin to polecam wam powieść pani Glines. Bardzo chętnie przeczytam drugi tom tej serii i poznam losy innych bohaterów. Polecam. :)

Za egzemplarz dziękuję wydawnictwu Pascal :)


piątek, 1 czerwca 2018

Piątek z piątką, czyli 5 książek, które przypominają mi dzieciństwo :)

Witam Was książkoholicy w ten upalny czerwcowy dzień!



Hej! Mamy już czerwiec - Dzień Dziecka i nie mam pojęcia jakim cudem ten czas tak szybko zapierdziela. Ale nie o tym dzisiaj. Z okazji tego, że wszystkie dzieci dziś świętują (pochwalcie się, kto tak jak ja wciąż czuje w sobie wewnętrzne dziecko! :D), oraz mamy piątek, to postanowiłam, że druga odsłona mojego cyklu Piątek z piątką, będzie związana z dniem pierwszego czerwca. Panie i Panowie zapraszam na 5 książek, które przypominają mi dzieciństwo! :)

Harry Potter



Pewnie myślicie sobie teraz - "no nie znowu Potter - on jest wszędzie!", ale kurcze, nie mogłam nie dać tutaj serii Rowling. Harry Potter przypomina mi dzieciństwo, ze względu na szkolne przygody głównych bohaterów, ich beztroskę w początkowych tomach, chęć zabawy, radość z życia. Harry'ego czytałam po raz pierwszy w drugiej klasie gimnazjum i już wtedy pozwolił mi wrócić do czasów mojego dzieciństwa.

Był sobie pies



Ja ogólnie mam tak, że kocham pieski i nie potrafię sobie wyobrazić życia bez nich. Bailey przypomniał mi o moim Kapselku - czarnej, kudłatej kuleczce, z którą bawiliśmy się z siostrami i kuzynem jak byliśmy mali. Pamiętam jak braliśmy kiełbasę do ręki i uciekaliśmy z nią, a Kapselek gonił nas i umyśleliśmy sobie, że to taka nieco zmieniona wersja zabawy w berka - z tym, że goniącym był piesek. Powieść Bruce'a Camerona przypomina mi jakie to jest niesamowite uczucie - beztroska zabawa z psiakami, podczas której o niczym nie myślisz - po prostu się cieszysz. ;)

Cud chłopak



Historia Auggiego przypomniała mi czasy kiedy chodziłam do podstawówki i każdy dzień w niej spędzony przynosił co innego - nowe doświadczenia. Dzięki tej książce wróciłam myślami do budynku mojej szkoły podstawowej i wspomnień z nim związanych ( a jest ich całkiem sporo). Fragmenty pisane z dziecięcej perspektywy dodatkowo tworzyły niesamowity klimat tej powieści i przypominały mi siebie jako małą Klaudusię z palemką na głowie (której nienawidziłam, bo inne dzieci się ze mnie śmiały w tej fryzurze xD).

Opowieści z Narni


Lektura z czwartej klasy, która strasznie mi się spodobała - film zresztą też. Kiedy tylko widzę okładkę tej książki wspominam jak czytałam ją w czwartej klasie. Z wielką chęcią przewracałam wtedy kolejne kartki tej książki, aby poznać dalsze losy bohaterów. I powiem wam, że dość sporo z tej książki pamiętam, mimo że minęło tyle lat odkąd ją czytałam (może to dlatego, że sporo się naoglądąłam ekranizacji xD).

W pustyni i w puszczy


Z tego co wiem, to niektórzy uczniowie bardzo lubą tę lekturę, a inni wręcz nienawidzą. Ja należę do tej pierwszej grupy. Przygody Stasia i Nel bardzo mnie wciągnęły i z zapałem odpowiadałam na pytania nauczyciela na temat tej książki - podobała mi się, przeczytałam ją całą, no i mogłam się o niej rozgadać na lekcji, a dodatkowo zarobić piątkę. Była to chyba lektura, którą omawialiśmy w piątej klasie, a przynajmniej z piątą klasą mi się kojarzy - ahh te podstawówkowe czasy.. ;')

...................................................................................................................................................................

No i na tym kończymy moje wspominki z dzieciństwa. Powiem wam, że zawsze chciałam choć na jeden dzień cofnąć się wstecz i jeszcze przez chwilkę pobyć dzieckiem. Też tak macie? Dajcie znać w komentarzach - napiszcie też jakie książki przypominają wam dzieciństwo - jestem tego bardzo ciekawa. No i nie zapominajcie - wszyscy mamy w sobie wewnętrzne dziecko, a więc cieszmy się wszyscy naszym dzisiejszym pierwszo-czerwcowym świętem! I wyluzujmy się choć przez ten jeden dzień w roku! :)