Strony

poniedziałek, 24 września 2018

Książka, która nie dorasta serialowi do pięt! | Misja 100 - książka vs serial

Nie było dla mnie zaskoczeniem, że Misja 100 okazała się dużo gorsza niż serial. Słyszałam tego typu opinie, wiele osób mówiło, że książka jest kiepska, że mało ma wspólnego z serialem. Dlatego też nie miałam w planach jej czytać, ale kiedy okazało się, że biblioteka w mojej okolicy zakupiła tę pozycje, to stwierdziłam że skoro mam możliwość przeczytać ją za darmo - czemuż by nie?


Zarówno w książce jak i w serialu głównym wątkiem jest setka nieletnich przestępców wysłanych z kosmosu na Ziemię, aby sprawdzić czy da się na niej żyć, po wojnie nuklearnej, która miała miejsce według serialu 97, a według książki 300 lat wcześniej. Rada statku kosmicznego na którym się urodzili (w serialu jest to Arka, w książce Kolonia) właściwie nie wierzy w to, że człowiek może przeżyć na Ziemi. Jednak kończy im się tlen, więc muszą zredukować populację, aby jak najdłużej żyć. Jak się okazuje na Ziemi można normalnie funkcjonować. Jednak Setka nie jest na niej sama...


Zacznijmy od bohaterów, bo tutaj mamy najwięcej różnic miedzy serialem, a książką. Musicie wiedzieć, że nasza nieustraszona, serialowa Octavia, w książce ma zaledwie 14 lat i ma dość duży problem, o którym nie chcę pisać, bo nie lubię spoilerować. Kass Morgan przedstawiła ją jako zagubioną dziewczynkę, która nie poradzi sobie bez brata. Skoro już o nim mowa - Bellamy został przedstawiony jako kompletnie inna osoba niż w serialu - uległy, samolubny, trochę nieogarnięty. Jedyne co łączy serialowego Bellamy'ego i tego z książki to fakt, że obaj niezwykle troszczą się o młodszą siostrę i robią wszystko aby była bezpieczna. Ważną rolę w powieść odgrywa Wells, który w serialu... cóż ci co oglądali wiedzą jak potoczyły się jego losy. xD Książkowy Wells występuje w roli przywódcy, do którego reszta ma mniejszy, bądź większy szacunek. To on podejmuje większość decyzji. Jest zakochany w Clarke, która nienawidzi go za to co zrobił jej rodzicom. Dziewczyna przedstawiona jest jako osoba niestała w uczuciach, lubiąca czytać książki i starająca się nie wychylać - zajmuje się chorymi w namiocie szpitalnym i nie chce robić nic, co wykraczałoby poza jej medyczne obowiązki. W książce nie ma ani Jaspera, ani Monty'ego, ani nawet Raven, czy Abby. Jest natomiast Glass - przyjaciółka Wellsa i Clarke, która zakochana jest w Luke'u i to z jego powodu trafiła do izolatki, jednak ich historia jest oklepana, schematyczna i nudna...

SERIAL CZY KSIĄŻKA?


Zdecydowanie serial jest lepszy pod tym względem. Postacie w serialu są bardzo różne, każdy ma swój charakter, wady i zalety. Bohaterowie są bardzo realistyczni, wzbudzają emocje - zarówno pozytywne jak i negatywne. W książce postacie mnie irytowały, były mało realistyczne, dialogi między nimi były sztywne, niektóre ich zachowania mocno irytujące. Może gdybym nie miała w głowie obrazu serialowych postaci, to tych książkowych nie oceniałabym tak surowo, jednak nie da się ukryć, że byli dość kiepsko wykreowani, autorka chciała nam przekazać o nich jak najwięcej informacji przez co wyszedł jeden, wielki bajzel.


W serialu ciągle coś się dzieje - każdy odcinek to nowa misja do wykonania, nowy złoczyńca, kolejne problemy bohaterów i ciągła walka o przetrwanie i jak najlepszy los dla swoich ludzi. Wiadomo - bywały lepsze i gorsze odcinki, w niektórych zwrotów akcji było niewiele, inne aż od nich kipiały, ale to chyba normalne i zdarza się w każdym serialu. Natomiast w książce... no niewiele się działo. Setka nieletnich przestępców wylądowała sobie na Ziemi i próbuje przystosować się do nowych warunków. Akcja płynęła sobie powolutku, nie działo się nic niezwykłego. Było mdło, nudno i nijako.


SERIAL CZY KSIĄŻKA?


Bez dwóch zdań serial - za emocje, ciągłe zwroty akcji, za genialną rozrywkę i świetnie prowadzone wątki. Książka posiada tego bardzo niewiele, przez co jej czytanie nie jest wciągające, nie czuje się potrzeby poznawania dalszych losów bohaterów, nie ma praktycznie żadnych fajerwerków, czego nie można powiedzieć o serialu, w którym ciągle coś się dzieje.

Jeśli jeszcze nie oglądaliście The 100, a planujecie zacząć przygodę z tą historią od przeczytania książki, to odradzam, bo możecie się zrazić do serialu, który ma bardzo niewiele wspólnego z książką i jest od niej dużo, dużo lepszy. Nie planuję czytać kolejnych tomów, szkoda mi na nie czasu, a poza tym mam już w głowie utrwaloną historię Setki z serialu i ta książkowa nigdy mnie do siebie nie przekona. 

Czytaliście Misję 100? Jakie są wasze wrażenia? I co najważniejsze - co jest według was lepsze - książka, czy serial?

niedziela, 16 września 2018

Książka za 5 zł! | Restart

Restart to książka, którą zdobyłam zupełnie przypadkowo. Podczas zakupów w Biedronce zauważyłam ją w koszu z książkami i kiedy zobaczyłam, że kosztuje dokładnie 4,99, to nie wahałam się i włożyłam ją do koszyka. Długi czas stała na mojej półce, mimo tego że jest cienką książką, ale zawsze miałam pod ręką coś innego, albo brakowało mi weny i ochoty żeby po nią sięgnąć. No, ale w końcu doczekała się swojej kolejki i jeśli jesteście ciekawi jakie wrażenie na mnie wywarła, to zapraszam do czytania. :)


W książce Amy Tindera, śmierć człowieka, nie oznacza końca jego życia. Zdarza się, że osoba powraca po swojej śmierci. Restartuje i zyskuje dzięki temu nowe umiejętności - szybkość, siłę, umiejętność błyskawicznej regeneracji, a zabić może ją jedynie postrzelenie w głowę. Umiejętności te są większe u osób, które długo były martwe. Wren była martwa 178 minut. Jest to rekord, dziewczyna pracuje dla Korporacji Odnowy i Rozwoju Populacji i jest żołnierzem, wykonuje każdy rozkaz. Callum restartował po zaledwie 22 minutach. Jest to bardzo słaby czas, ale Wren postanawia wyszkolić chłopaka na dobrego żołnierza. Jednak Callum za dużo mówi... A gadulstwo oznacza śmierć...

Restart to książka, która pomimo tego, że jest dość krótka, dłużyła mi się. W pewnym momencie miałam wrażenie, że stoję w miejscu i w sumie nie wiem czym było to spowodowane, bo styl autorki był dość lekki, nie było zbyt wiele opisów, a mimo to czytanie szło mi tak topornie. Fabuła była ciekawa, pojawiały się zwroty akcji, aczkolwiek nie było to nic powalającego i sądzę, że dość szybko zapomnę o tej powieści, tym bardziej, że nie posiadam drugiego tomu i nie mam w planach go kupować.


Wren to typ bohaterki, która dość często przejawia się w książkach dla młodzieży - zbuntowana, silna, niezależna. Niby wie czego chce, jest bezwzględna, twarda.... Jednak wszystko ulega zmianie kiedy na horyzoncie pojawia się chłopak... Callum jest trochę ciapowaty, inni się z niego wyśmiewają, ma jednak w sobie pogodę ducha, jest optymistą i nie wykonuje rozkazów, które są sprzeczne z jego sumieniem. Chłopak przypomina Peetę z Igrzysk Śmierci. W sumie Wren też jest trochę podobna do Katniss, więc mamy tutaj widoczne podobieństwo do trylogii Suzanne Collins. Bardzo urocze było to, jak Wren opiekowała się Callumem, chociaż początkowo nawet nie zdawała sobie z tego sprawy. Od pierwszego spotkania chłopak zapadł jej w pamięć i z czasem robiła dla niego wiele rzeczy, o jakich wcześniej nawet by nie pomyślała.

Pisząc opinię o tej książce muszę wam wspomnieć o pewnym może mało istotnym, ale zauważalnym elemencie. Otóż w książce prowadzona jest narracja pierwszoosobowa i zdarzyło się kilka razy, że Wren raz wypowiadała się jako kobieta, a raz jako mężczyzna. Mam tutaj na myśli słowa typu "powiedziałam, powiedziałem". Mam nadzieję, że wiecie mniej więcej o co mi chodzi. Nie było to dość częste, ale zdarzało się i było troooszkę irytujące i dezorientujące.


Restart to książka, która nie wyróżnia się niczym szczególnym na tle innych młodzieżówek, czy też powieści fantastycznych. Postacie są podobne do bohaterów z Igrzysk Śmierci i myślę, że dość szybko o nich zapomnę, tak samo jak o całej fabule. Jednak uważam, że warto się za nią rozejrzeć, jeśli akurat macie ochotę na tego typu lekturę, bo jest to całkiem ciekawa, wciągająca historia. Niby nic odkrywczego, ale uważam, że nada się na nadchodzące jesienne wieczory. :)

poniedziałek, 10 września 2018

7 spotkanie z Johnem Green'em | Żółwie aż do końca

Z książkami Johna Greena mam tak, że albo je kocham, albo nienawidzę. I tak Gwiazd naszych wina należy do jednej z moich najbardziej ulubionych książek, Szukając Alaski czytałam dwa razy i bardzo mi się podobała ta historia, natomiast przez 19 razy Katherine ledwo przebrnęłam, Will Grayson, Will Grayson był dla mnie dość nudny i męczyłam się podczas czytania, opowiadania z powieści W śnieżną noc praktycznie nie pamiętam, a Papierowe miasta były takie średnie. Z racji tego, że przeczytałam 6 z 7 pozycji Greena, które ukazały się w Polsce stwierdziłam, że muszę się zabrać za Żółwie aż do końca i tym samym mieć za sobą wszystkie jego powieści. No i jak wypadła jego najnowsza książka? Ano tak sobie...


Aza Holmes cierpi na zaburzenia psychiczne. Dziewczyna boi się zarazków, a najbardziej clostridium difficile, czyli bakterii, która może doprowadzić do śmierci. Aza ma pewien tik nerwowy - regularnie rani się w palec, co skutkuje tym, że ciągle ma go opatrzonego plastrem i dorobiła się na nim blizny. Pewnego dnia okazuje się, że miliarder Russell Pickett zaginął, a na znalazcę czeka bardzo wysoka nagroda. Początkowo Aza nie chce się mieszać w tę sprawę, ale po namowach przyjaciółki Daisy zmienia zdanie. Dziewczyny próbują znaleźć Picketta, a pomóc im w tym ma znajomość Azy z synem miliardera Davisem. Jak potoczy się ta historia? Czy Aza pozbędzie się swoich lęków? Gdzie jest Pickett?

Żółwie aż do końca to dość... męcząca książka. Niewiele się tam dzieje, główna bohaterka jest irytująca, a jakby tego było mało, historia Azy dłuży się.... Zabrałam się do czytania z zapałem, byłam ciekawa jak tym razem wypadnie John Green, no i od dłuższego czasu chciałam przeczytać jego najnowszą powieść. No i niestety, zaliczam ją do grona słabych powieści. Podczas czytania oczy mi się same przymykały, przewracałam kartki tak w sumie od niechcenia i jedyne co mnie powstrzymywało od odłożenia tej książki na półkę to tajemnicze zaginięcie Picketta.


Skoro mowa o tym zaginięciu... Wydawać by się mogło, że będzie to jeden z ważniejszych wątków tej historii, a miałam wrażenie, że został on poprowadzony byle jak. Na początku była o nim wzmianka, to dzięki temu zaginięciu rozpoczęła się cała ta opowieść, a jednak im więcej kartek było za mną, tym bardziej autor spychał ten wątek na dalszy plan, a potem wyjawił całą tajemnicę zaginięcia w zaledwie kilku słowach... Liczyłam na lepsze rozwinięcie tej kwestii, no i cóż - pozostało tylko rozczarowanie - coś co zapowiadało się ciekawie i zachęciło mnie do sięgnięcia po tę książkę, było potrzebne tylko do tego, aby jakoś fajnie zacząć historię Azy. Potem trzeba było szybko rozwiązać zagadkę, żeby czytelnik był zadowolony i to tyle.

Aza to cholernie denerwująca bohaterka. Okej - dziewczyna ma chorobę psychiczną, ale jej zachowanie było niezwykle irytujące i ciężko mi było przebrnąć przez Żółwie aż do końca, czytając o tych wszystkich rozmyśleniach i dziwactwach głównej bohaterki, które tylko i wyłącznie działały mi na nerwy. Syn zaginionego miliardera - Davis, to postać bardzo nijaka. To jedna z takich, o których przeczytasz i szybciutko zapomnisz. Nawet nie pamiętałam jego imienia, dopiero lubimy czytać mi pomogło sobie przypomnieć.


Jeśli jesteście fanami twórczości Greena to być może, spodoba wam się jego najnowsza powieść. Jeśli miałoby to być wasze pierwsze spotkanie z tym autorem to odradzam, bo możecie się skutecznie zrazić do niego. Dla mnie Żółwie aż do końca były wyjątkowo nudną, męczącą powieścią, podobnie jak 19 razy Katherine, czy Will Grayson, Will Grayson. Nie mogę wam polecić tej powieści, absolutnie nic z niej nie wyniosłam, a tylko się irytowałam. Zdecydowanie szkoda czasu na takie książki...

czwartek, 6 września 2018

The 100 TAG

Dzień dobry moi mili! :)
Dzisiaj przychodzę do was z czymś czego dawno nie było u mnie na blogu - z TAGiem. :) Jednak musicie wiedzieć, że nie jest to jakiś byle jaki TAG - bo w całości poświęcony on jest mojemu ulubionemu serialowi, czyli The 100. Jeśli jeszcze nie oglądaliście, albo nie jesteście na bieżąco, to raczej omińcie ten post, ze względu na spoilery. Kiedyś pisałam o tym, dlaczego ten serialu jest tak rewelacyjny i zachęcałam was do obejrzenia go, więc jeśli jeszcze tego nie widzieliście to zapraszam tutaj. No i gorąco zachęcam do zobaczenia The 100 - to jest GE-NIAL-NE!. A teraz już nie przedłużam i zapraszam. :)

Na wstępie jeszcze chciałabym zaznaczyć, że TAG znalazłam w internecie, ale nie dodałam tutaj wszystkich pytań, uznałam, że te które znajdziecie poniżej w zupełności wystarczą. No to lecimy!



Kiedy i dlaczego zaczęłaś oglądać serial?


Nie pamiętam kiedy to dokładnie było, ale wydaje mi się, że na początku 2015 roku, bo kojarzę, że byłam wtedy w trzeciej gimnazjum, a sezonu trzeciego jeszcze w ogóle nie było. Dlaczego zabrałam się za The 100? Szukałam fajnego serialu na nudne wieczory i przez przypadek natknęłam się na ten, gdzieś w odmętach internetu - opis od razu mnie zainteresował, włączyłam pierwszy odcinek i... przepadłam. Pochłaniałam po kilka odcinków dziennie, aż bolały mnie oczy - wkręciłam się całkowicie!

Który sezon jest twoim ulubionym i dlaczego?


Chyba nie potrafię jednoznacznie wybrać, bo każdy sezon moim zdaniem miał mniej i bardziej ciekawe wątki. Najmniej podobał mi się trzeci, pierwszy był świetny, drugi i czwarty to po prostu petarda, a piąty chyba postawiłabym na równi z pierwszym, jednak póki co drugi i czwarty zajmują pierwsze miejsce.


Czy to twój ulubiony serial?


Tak! <3 Zdecydowanie tak! Co prawda nie oglądam dużo seriali (w sumie teraz tylko The 100, wcześniej jeszcze Teen Wolfa oraz 13 reasons why), ale nie mam ochoty zaczynać nic nowego i naprawdę ciężko będzie czemukolwiek przebić The 100. Ten serial jest niesamowity <3

Kto jest twoim ulubionym męskim charakterem i dlaczego?


Bez dwóch zdań Bellamy. Kocham tą postać, jego kreację. Nawet w trzecim sezonie (kiedy to sporo osób straciło sympatię do pana Blake'a) nie przestałam go lubić, choć trochę irytował, ale nie ma człowieka bez wad. I to mi się w nim podoba - Bellamy ma zarówno wady, jak i zalety, dzięki czemu absolutnie nie jest sztuczny. Od połowy pierwszego sezonu go polubiłam (pierwsze kilka odcinków pierwszego sezonu był mi raczej obojętny) i sądzę, że nie zmienię o nim zdania.


Kto jest twoim ulubionym żeńskim charakterem i dlaczego?


Clarke! Chociaż sporo osób jej nie lubi, albo zaczęło lubić pod koniec czwartego sezonu. Ja od zawsze wiedziałam, że jest to postać bardzo dobrze wykreowana - podobnie jak Bellamy - scenarzyści przedstawili zarówno zalety, jak i wady Clarke, co czyni ją autentyczną bohaterką. A za to co zrobiła w finale czwartego sezonu zyskała jeszcze większą sympatię z mojej strony. Oprócz niej nie może tutaj zabraknąć Octavii, która według mnie jest wizytówką piątego sezonu, oraz Raven - zarąbistej pani mechanik.

Charakter, który cię denerwuje, pomimo że jest lubiany przez większość ludzi?


I tutaj pewnie was zaskoczę - Lexa. Przestałam ją lubić kiedy zdradziła Skaikru pod Mounth Weather i od tamtej pory nie odzyskała mojej sympatii. Kiedy umarła (zdecydowanie zasłużyła na bardziej "spektakularną" śmierć) zrobiło mi się trochę przykro, no i byłam mocno zaskoczona, ale nie przeżywałam jakoś bardzo jej śmierci. Nawet troszkę się ucieszyłam, bo pojawiła się szansa na Bellarke. ^^


Którego drugoplanowego bohatera chciałabyś widzieć częściej?


Nie wiem czy Murphy'ego zaliczać do grona bohaterów pierwszo, czy drugoplanowych, ale jeśli do tych drugich to zdecydowanie on. Uwielbiam tę postać - w sezonie pierwszym był mocno irytujący, ale od drugiego stale rośnie moja sympatia do niego i obecnie jest jednym z moich ulubieńców. Jeśli jednak zalicza się on do pierwszoplanowych postaci to moją odpowiedzią na to pytanie będzie Monty - jaki on jest uroczy! <3 No i Jasper - baardzo go lubiłam i płakałam podczas sceny jego śmierci i uważam, że była to jedna z najbardziej wzruszających scen w tym serialu.

Który z bohaterów najbardziej się rozwinął?


Octavia zdecydowanie. Dziewczyna przeszła olbrzymią przemianę - od wystraszonej, bezbronnej nastolatki, która musiała chować się pod podłogą, aż do dojrzałej, pewnej siebie i morderczej Blodreiny.


Kto zasłużył aby wreszcie być w pełni szczęśliwym?


Clarke - tyle ile ona zrobiła dla swoich przyjaciół i ile razy narażała swoje życie dla nich... Zasługuje na szczęście, a najlepiej w związku z Bell'em. :D No i oczywiście Octavia - to co ta dziewczyna przeszła w bunkrze... I mimo tych wszystkich okropieństw jakie tam się działy, zjednoczyła Wonkru dzięki czemu było niezwykle silne.... niestety do czasu...

Czyja śmierć była według ciebie najsmutniejsza?


Lincolna - ryczałam jak bóbr, nie do końca to do mnie docierało, odtwarzałam tę scenę kilkakrotnie - i do tego ta muzyczka w tle - o rany to była jedna z najbardziej wzruszających scen w serialu. Smutna była dla mnie również śmierć Mayi i Jaspera - bardzo ich lubiłam i płakałam podczas scen ich śmierci. I o ile Jasper nie był dla mnie jakiś wielkim zaskoczeniem (choć po cichu i tak liczyłam na to, że Monty namówi go na wyjazd z nim i Harper), o tyle podczas śmierci Mayi byłam mocno zdziwiona, bo liczyłam, że jednak wymyślą coś żeby ją uratować.


Kogo chciałabyś zobaczyć martwego?


Na chwilę obecną chyba nie ma takiej postaci, wszyscy ci którzy mnie najbardziej wkurzali, umarli. xD

Kto jest według ciebie najlepszym dowódcą?


Uważam, że Clarke oraz Kane, może też Jaha mogą zyskać to miano, ponieważ zawsze starają się ochraniać swoich ludzi, są gotowi do poświęceń dla nich i pragną dla swojego ludu jak najlepszego życia.

Ulubiony ship?


Bellarke! Zdecydowanie i bez żadnych wątpliwości! Gdybym miała wskazać drugi ulubiony ship to Murven - rany uwielbiam ich razem! Chociaż Raven z Zeke'iem są niezwykle słodcy i też im kibicuję. Bardzo lubiłam też Linctavię. <3

.................................................................................................................................................................................

No i na tym pytaniu kończymy ten TAG, mam nadzieję, że wam się podobał. Fani The 100 łączmy się! :D Do napisania!

P.S: Zachęcam was do zrobienia tego TAGu u siebie. ;)

poniedziałek, 3 września 2018

No i zafundowałam sobie kaca książkowego....

Nie przepadałam za Colleen Hoover. W sumie to trochę dziwne, bo przeczytałam tylko Maybe someday jej autorstwa, ale podczas gdy wszyscy tak wychwalali tę powieść, mi się nie spodobała i to sprawiło, jakoś tak zraziłam się do tej autorki. Jednak ostatnio zaczęłam częściej sięgać po romanse i stwierdziłam - "dobra Colleen Hoover daję ci ostatnią szansę" - po czym wypożyczyłam Hopeless z biblioteki. Wybrałam akurat tę powieść ze względu na to, że mnóstwo osób ją polecało, więc stwierdziłam że zobaczę czy zaliczę się do grona fanów tej historii, czy będzie podobnie jak w przypadku Maybe someday. Mijały dni, a ja nie mogłam się przemóc żeby przeczytać tę powieść. Miałam ją oddać do biblioteki bez czytania, ale pewnego dnia okrutnie się nudziłam, więc postanowiłam, że jednak spróbuję. I co? TO BYŁA JEDNA Z NAJLEPSZYCH POWIEŚCI TEGO ROKU I MUSZĘ ZAKUPIĆ WŁASNY EGZEMPLARZ TEGO CUDA! (tak specjalnie włączyłam Caps Locka żeby dodatkowo podkreślić te słowa :D)


Sky do tej pory uczyła się w domu. Dziewczyna wychowywana jest w dość specyficznych warunkach - w jej domu nie ma telewizora, komputera, bohaterka nie posiada nawet telefonu komórkowego. Dziewczyna została adoptowana i to jej adopcyjna mama wprowadziła tego typu ograniczenia. Sky prowadzi szczęśliwe życie - jej sąsiadka jest jej najlepszą przyjaciółką, niestety dziewczyny mają niezbyt ciekawą reputację, ze względu na to, że lubią spędzać czas z różnymi chłopakami w zaciszach swoich pokoi. Pewnego dnia bohaterka spotyka Deana Holdera - chłopaka, o którym krążą plotki, że był w poprawczaku. Sky nie chce mieć z nim nic do czynienia, ale Holder ją pociąga. Zaczynają spędzać ze sobą dużo czasu i wkrótce wychodzą na jaw mroczne tajemnice z życia dziewczyny.... Czy Sky i Holder stworzą szczęśliwy związek? Jakie sekrety wyjdą na jaw? Dlaczego tytuł powieści to Hopeless i z czym to się wiąże?

Chcę napisać w miarę sensowną recenzję tej książki, ale kiedy tylko sobie pomyślę jakie emocje u mnie wywołała, to w mojej głowie tłoczy się mnóstwo myśli i ciężko mi jest je logicznie uporządkować. Dlatego wybaczcie mi jeśli ta opinia będzie nieco chaotyczna, to wszystko przez tę książkę. Zaczęło się niewinnie - dziewczyna i chłopak spotykają się i zaczynają coś do siebie czuć. Początek nie wskazywał na to, że Hopeless okaże się tak dobrą historią. Im więcej stron było za mną tym większe emocje zaczynały się pojawiać, a za połową książki to już w ogóle istna petarda emocjonalna!


Bohaterowie.... zarówno Sky jak i Holder zostali bardzo dobrze wykreowani, w ogóle to niezbyt często zdarza mi się tak kibicować jakiejś parze literackiej, jak było w ich przypadku. Polubiłam tę dwójkę, z chęcią czytałam o ich dalszych losach. Dialogi w Hopeless są niezwykle naturalne, niewymuszone, rozmowy między głównymi bohaterami były też zabawne, świetnie się dogadywali. Sky i Holder to jedna z najlepszych książkowych par! Bez dwóch zdań!

Colleen Hooover bawi się czytelnikiem w swojej książce. Najpierw wprowadza dość spokojny początek, a potem wrzuca nas w wir wydarzeń, pozwala przeżywać emocje wraz z bohaterami i zaskakuje. Ta historia pokazuje, że nawet w najcięższych chwilach naszego życia, kiedy okazuje się, że wszystko wokół ciebie się sypie, niesamowicie ważne jest wsparcie drugiego człowieka. To piękna i niezwykle wzruszająca opowieść, która skradnie serce niejednemu czytelnikowi. Zmieniłam zdanie na temat tej autorki o 180 stopni. Pokochałam Hopeless, za niesamowite postacie, niebanalną historię, masę emocji, zaskakujące wydarzenia.... No i zafundowałam sobie kaca książkowego....


Jeśli jeszcze nie czytaliście TEJ KSIĄŻKI to zmieńcie to jak najszybciej. Lećcie do księgarni, biblioteki, kogoś kto ma tę powieść i czytajcie! To niezwykła książka, piękna historia miłosna i jedna z lepszych pozycji jakie czytałam. Na pewno o niej szybko nie zapomnę - takich emocji się nie zapomina. Mam nadzieję, że szybko dorwę jeszcze jakąś pozycję od Colleen Hoover i będę się zachwycać równie mocno jak Hopeless. To powieść o nadziei, miłości, przyjaźni, wsparciu, traumatycznych przeżyciach, bliskości.... Po prostu coś wspaniałego. Nie pozostaje mi nic innego jak tylko jeszcze raz gorąco wam ją polecić i zachęcić do lektury. Warto czytać takie książki.